Imieniny: Dionizego, Szczepana

Wydarzenia:

Wywiady

 fot. Michał Henkel

Muzykę pokochał od dziecka, grał w Kwartecie Tomasza Stańki, z Marylą Rodowicz i grupą "Pod Budą". Z nieodłącznymi bębenkami i różańcem okrążył już całą ziemię. 20 maja gościł w krakowskim seminarium duchownym w ramach kolejnego spotkania z cyklu "Ich Areopag Wiary". Z perkusistą zespołu "Skaldowie" Janem Budziaszkiem rozmawia Michał Henkel.

M.H.: Podobno historia nawrócenia Jana Budziaszka zaczęła się już w roku 1945, jeszcze w łonie matki.

J.B.: Rzeczywiście, dokładnie w lutym zaczęła się cała walka, a to, że dzisiaj tutaj jestem, to wszystko zasługa mojej mamy. Wtedy poszła na ul. Zamoyskiego w Krakowie do Matki Bożej Nieustającej Pomocy i oddała mnie Maryi. W domu było trudno, ojciec był aresztowany przez UB, mama nie mogła dostać nigdzie pracy, mój starszy brat był chory, więc nawet najbliższa rodzinna doradzała jej, by usunęła ciążę. Mama urodziła mnie, położyła na ołtarzu Matki Bożej a potem przez całe swoje życie codziennie odmawiała III Tajemnnicę Bolesną w mojej intencji, by Jasiu nigdy nie wstydził się przyznawać do Jezusa. Zawsze mam do mamy pretensje i pytam się: Co żeś mi kobieto najlepszego narobiła, że zamiast siedzieć w domu czytać gazetę  i oglądać TV muszę jeździć po świecie i opowiadać co też się wydarzyło w moim życiu? (śmiech).

M.H.: Bardzo wcześnie został Pan członkiem "Milicji Niepokalanej".

J.B.:  W Kościele jest wiele rodzajów duchowości i wszystko jest łaską.  Najdziwniejsze jest to, że to rozrywkowy facet, który objechał świat kilka razy, zakosztował wszystkich rozkoszy życia nagle jeździ po całym świecie i opowiada o Matce Bożej i o różańcu.  Do "Milicji Niepokalanej" zapisali mnie, gdy miałem 1,5 roku i nikt nie pytał mnie czy mnie to interesuje czy nie. Mogę śmiało powiedzieć, że wszystko, co wydarzyło się w moim życiu odbyło się bez mojej zasługi. Nigdy nie marzyłem o tym, że będę jeździć po świecie, głosić rekolekcje czy dni skupienia w seminariach duchownych. Wiara to łaska, każdy człowiek ma swój czas spotkania z Panem Bogiem, jeden w kołysce, jeden na łożu śmierci, dlaczego tak się dzieje? Nie wiem, dowiemy sie podobno dopiero 5 minut po śmierci, wiem, że na Bożym  sądzie nie będą mnie pytać ile napisałem książek, ile odbyłem spotkań różańcowych, tylko: czy byłem miłosierny, a to co dostałem, dostałem to za darmo.

M.H.: Zakochał się Pan w różańcu?

J.B.: Gdy słyszę, że ktoś ma również nabożenstwo do Matki Bożej, to aż mnie ciarki przechodzą. Ja niczego innego nie potrafię, a co ciekawe bez przerwy ktoś do mnnie dzwoni czy pisze z prośbą o modlitwę. Mam więc świadomość, że gdybym tej prośby nie spełnił, spotkamy się kiedyś w innnym wymiarze i ktoś zapyta mnie dlaczego tego nie zrobiłem. Ludzie sami zmuszają mnie do tego, że od rana do nocy w różnnych miejscach muszę te prośby spełniać (śmiech). Mało tego, jestem już w takim wieku, że muszę kilka razy wstawać w nocy do łazienki, więc zawsze jest okazja, by odmówić dziesiątkę różanca. To dzieje się zupełnie poza mną, to nie moja inicjatywa ani pragnienie.

M.H.: Nie zawsze jednak tak było, wcześniej interesował się Pan filozofią wschodu.

J.B.: Był taki moment, gdzie mocno interesowałem się chiromacją, astrologią, ale niczego nie żałuję. Nie żałuję też swoich spotkań alkoholowych, czy marihuanowych, bo dzisiaj mam spotkania z młodymi alkoholikami czy narkomanami i wiem jak to działa. Pan Bóg przepuścił mnie przez bardzo różne sytuacje, nie skończyłem żadnej szkoły muzycznej a grałem z najwybitniejszymi muzykami jazzowymi na świecie, nie skończyłem też polonistyki a powstało kilkanaście książek. Wszystko ma sens, więc jeśli ktoś pyta czy żałuję, odpowiadam: nie, bo teraz mogę z tymi wszystkimi ludźmi rozmawiać.

M.H.: Nie może Pan spać jeśli Pan nie ewangelizuje?

J.B.: Proszę absolutnnie nie kojarzyć Budziaszka z ewangelizacją. Dzięki obserwacji świata odkryłem, że każdy człowiek, którego spotykam niezależnie od wieku,  od tego czy dzisiaj  leży w rynsztoku czy zajmuje ważne stanowisko w państwie,  jest w czymś lepszy ode mnie.  Mało, że lepszy, jest jedyny i niepowtarzalny na całym świecie, wyobraź sobie, że widzę cię pierwszy raz w życiu i wiem, że jesteś w czymś lepszy ode mnnie, to ja mam cię naprawiać? Gdy jestem w więzieniach z chłopakami, którzy mają wyroki dożywocia, bo mają na koncie kilkanaście morderstw, mówię im: jeżeli Pan Bóg jeszcze trzyma cię na tej planecie, to znaczy, że ma dla ciebie genialny plan. Pierwszy święty w królestwie Chrystusowym - łotr Dyzmas dostał ten wyrok za wiele więcej morderstw niż jest was tu zebranych. Wystarczyło, że spłynęła na niego łaska, uderzył się we własne piersi i od razu uszłyszał, że dziś  będzie w raju. Drzwi do raju otwierają się w sakramencie pojednania, kiedy uderzamy się we własne piersi.

M.H.: Co w takim razie robi Pan w kościołach, wiezięniach, seminariach?

J.B.: Uderzam się we własne piersi, zdziwiony, że ktoś chce mnie słuchać, skoro każdy jest w czymś najlepszy na świecie.  Przyjeżdżam do was tylko po to, by wyżebrać dotyk dłoni, to niesamowite, że cała informacja o człowieku zawarta jest w dłoni. W momencie kiedy przekazujemy sobie znak pokoju, patrząc sobie głęboko w oczy całe moje wnętrze przechodzi do ciebie, a twoje do mnie. To moje jedyne zadanie, gdy zapraszają mnie do kościołów, więzień, czy ośrodków dla narkomanów, wyżebrać dotyk dłoni, a przy okazji opowiadać  o tym co się wydarzyło w moim życiu, a czego nie jestem autorem, bo nigdy tego nie pragnąłem.

M.H.: Spotkania z młodzieżą są chyba jednak szczególne?

J.B.: Fantastyczne, niedawno rozmawiałem z pewnym młodym człowiekiem, który narzekał na młodzież, a ja mówię, jeżeli ktoś, powie coś złego na temat polskiej młodzieży, uduszę  go własnymi rękami. Młodzież jest taka sama jaka była 20 tys. lat temu, wzrasta i szuka autorytetu, młodzi budują swoją przyszłość na autorytetach, szukają ich w sztuce, aktorstwie, muzyce. Jeśli chodzi o sprawy duchowe, to szukają ich w duchowieństwie, biskupach i niestety nie zawsze go znajdują, to jest prawdziwa klęska.  Do Rzeszowa na konncert "Jednego Serca, Jednego Ducha" przyjechało w ub. roku ponad 40 tys. ludzi, z czego większość młodych. Ja ich nie zapraszam, niczego im nie obiecuję, oni przyjeżdżają, bo tam nikt nie występuje, tam wszyscy mamy świadomość, że każdy jest ważniejszy ode mnie. Człowiek może być szczęśliwy tylko wtedy, kiedy uwielbia Pana Boga, choć nie zdaje sobie z tego sprawy.

M.H.: Mówi im Pan, że nie ma czegoś takiego jak "jednorazowe" nawrócenie.

J.B.: Bo nie ma. Co to znaczy nawrócić się? Przed każdym krokiem, który chcę zrobić, słowem, które chcę wypowiedzieć odwracam się od mojego ludzkiego, złego sposobu reagowania, spoglądam na krzyż i pytam: Panie mój, co Ty byś zrobił na moim miejscu? Kilka razy udało mi się tak zatrzymać i nawrócić i zawsze od tego momentu zaczynały się dziać jakieś cuda, o tych cudach, spotkaniach III stopnia piszę codziennnie w moim " Dzienniczku perkusisty".

Źródło:
;