Imieniny: Dionizego, Szczepana

Wydarzenia:

Felietony

ctrl+alt+del fot. Andrew / flickr.com

Używający komputerów znają doskonale znaczenie powyższej sekwencji klawiszy. Pozwala ona, w zależności od wersji systemu operacyjnego, zrestartować go, zamknąć określone zadania, przełączyć użytkowników itd. Analogicznie: ten sam proces dokonuje się w naszych umysłach, jest fundamentem inżynierii społecznej. Niestety, zwykle skutki tego dostrzegamy dopiero wtedy, gdy jest już za późno.

 

Żona z mężem wynegocjowała zakup komody do mieszkania. Bo dużo bibelotów trzeba gdzieś upchać, bo koleżanka ma podobną, no i promocja jest, więc… Kiedy mebel po kilku tygodniach został dostarczony do domu, pojawił się mały problem: gdzie go postawić? Mąż widział go bliżej drzwi wejściowych, żona - przy oknie balkonowym. Temperatura dyskusji w pewnym momencie nawet się nieco podniosła, ale ostatecznie górę wzięły jego racje. Sprytna białogłowa postanowiła jednak, że sprawę załatwi po swojemu. Gdy mąż wychodził do pracy, każdego dnia przesuwała komodę o kilka centymetrów w stronę okna. Po paru miesiącach mebel stanął tam, gdzie pierwotnie - wedle jej wizji - miał się znajdować. Mąż nawet się nie zorientował…

Przywołuję ten, anegdotyczny nieco, obraz, ponieważ doskonale objaśnia „docinanie” naszego postrzegania wielu ważnych spraw, zasad moralnych, modyfikację życiowych priorytetów czy też - sięgając niedaleko - sposobów przeżywania np. Bożego Narodzenia. Zasadniczo nikt nikomu nie broni świętowania narodzin Syna Bożego w sposób, jaki najbardziej mu odpowiada. Pasterka, kolędy, choinka, świąteczne upominki, spotkania rodzinne etc. - proszę bardzo! W sferze tradycji, obyczaju też niewiele się zmienia - jedynie komercja nakręca przedświąteczną koniunkturę do takiego stopnia, że od połowy grudnia lepiej w centrach miast i galeriach handlowych się nie pokazywać! Problem tkwi w czym innym: z roku na rok jest coraz mniej Bożego Narodzenia w Bożym Narodzeniu - tak jak coraz mniej cukru w cukrze, masła w maśle i mięsa w parówkach…. Niewiarygodnie brzmią wyniki sondażu, jaki w grudniu 2016 r. przeprowadziła w Niemczech Telewizja RTL. Zapytano respondentów o genezę Bożego Narodzenia. Odpowiedzi były szokujące. Jedni mówili, że chodzi o „tradycję obdarowywania się prezentami” lub że „jest to święto państwowe”. Większość szczerze przyznała, że nie ma o tym pojęcia! Tylko 10% ankietowanych Niemców potrafiło prawidłowo odpowiedzieć, że ich świętowanie ma związek z narodzinami Jezusa Chrystusa (źródło: www.niezależna.pl). Dla jasności: z danych opublikowanych przez biuro badań opinii publicznej INSA wynika, że 22% Niemców deklaruje wiarę w Boga (we wschodnich landach tylko 15%), 46% obywateli natomiast zapewnia, że jest niewierzących. Jedynie niecałe 42% spośród wierzących twierdziło, że w okresie świątecznym pójdzie do kościoła…

Nie mam wątpliwości, że analogiczny sondaż przeprowadzony w Polsce (92% deklarujących się oficjalnie jako katolicy) byłby inny, ale też odsetek mocno strapionych, drapiących się w czuprynę po otrzymaniu podobnych pytań okazałby się niemały. Co się dzieje?...

 

Formatowanie umysłów

Od lat konsekwentnie dokonuje się formatowanie naszego myślenia. To symboliczne - nawiązując do wyżej zarysowanego obrazu - przesuwanie mebla w - z góry upatrzone - miejsce. Wychowywanie „nowego człowieka” w taki sposób, aby stał się „na miarę” ideologicznych założeń, myślał i wybierał wedle określonego wzoru. I tak np. sukcesywnie wmawia się nam, że święta muszą być „magiczne”, musi im towarzyszyć odpowiednia „atmosfera”, nastrój - jakby bez nich Jezus nie mógł się narodzić! (nota bene atmosfera - bez cudzysłowu! - betlejemskiej obory byłaby… hm… raczej nie do zaakceptowania przez wielu). Co rusz słyszę, że ludzie wybierają taki czy inny kościół, ponieważ ten akurat ma „atmosferę”, a inny jej nie posiada. Siła oddziaływania na naszą podświadomość tego typu sformułowań jest tak silna, że o „atmosferze” religijnych przeżyć nie tak dawno można było przeczytać nawet w liście Episkopatu Polski. Niby nic wielkiego. Wiary to nie zburzy komuś, kto ma ją odpowiednio ugruntowaną. Ale... No właśnie. Tylko że o to „ale” chodzi najbardziej…

 

Wojna o słowa

Odchodzenie ludzi od Boga, duchowe wychładzania tzw. praktykujących katolików itd., szokujące poglądy na zasady moralne, odrzucanie dogmatyki - wydaje się, że nie potrafimy/nie chcemy zauważać przyczyn tego procesu, skupiając się na skutkach. Nie od dziś wiadomo, że jednym z podstawowych filarów inżynierii społecznej jest „wojna o słowa”! Wiele lat temu Benjamin Lee Whorf pisał, że język ,„nie jest po prostu pewnym reproduktywnym narzędziem wyrażania idei, lecz czynnikiem owe idee kształtującym, programem i przewodnikiem aktywności umysłowej, analizy doznań i syntezy intelektualnej każdego z nas”. Język kształtuje myślenie, nie odwrotnie! Jest ważnym elementem strategii - zwłaszcza środowisk lewicowych. Im mniej jest to zjawisko uświadomione, tym jest niebezpieczniejsze. „Dziś przeżywamy rewolucję, która zagarnia nie środki produkcji, lecz pojęcia - mówił na początku lat 70 XX w. Kurt Biedenkopf, niemiecki polityk partii chrześcijańsko-demokratycznej (CDU). - Zagarnia ona pojęcia, a wraz z tym informację w wolnym społeczeństwie”. Pół wieku później jego teoria uległa wydoskonaleniu i sublimacji.

Można mówić o kilku metodach oddziaływania inżynierii językowej (M. Kacprzak „Językowa inżynieria społeczna”, www.pch24.pl). Pierwszy z nich to usuwanie pewnych słów i zastępowanie ich innymi, o wyraźnie odmiennym odcieniu albo w ogóle innego rodzaju. Znajoma opowiadała mi, że w międzynarodowej firmie, w której pracuje, oficjalnie zakazano w minionym roku składania życzeń „Merry Christmas!” na rzecz formuły „Happy Holidays!”. Boży, wyjątkowy charakter Bożego Narodzenia zostaje od lat konsekwentnie zastępowany przez „magię świąt” - tak, jak św. Mikołaj został wyparty najpierw przez Dziadka Mroza, potem przez czerwonego pajaca zwanego Sant’a Clausem. Inny przykład to zastępowanie słowa „aborcja” terminami: zabieg, regulacja poczęć czy zdrowie reproduktywne. Dehumanizacja nienarodzonej istoty ludzkiej - najpierw na poziomie semantycznym - miała być drogą do zmian prawnych! Analogicznie ściśle medyczne określenie „pederasta” w wyniku długofalowej kampanii zostało wyparte przez słowo „gej” (ang. gay) - „wesołek”.

 

Żonglerka sensem

Druga metoda polega na nadawaniu starym wyrażeniom odmiennego sensu lub przynajmniej zmianie kontekstu - w taki sposób, by kojarzyły się z czymś innym, niż dotąd. Przykłady? Pojęcie „homofobii” oderwano od pierwotnego znaczenia - dziś używane jest w odniesieniu do wszelkich zachowań, które nie popierają homoseksualizmu; „rodzina”, „małżeństwo” - umieszczane w coraz dowolniejszych konfiguracjach, w totalnym oderwaniu od archetypu; „miłość” utożsamiono z seksem; „dobro” rozumiane jest powszechnie jako „przyjemność” itd. Słowa pozostały, ale znaczą zupełnie coś innego…

Trzecia operacja to tworzenie nowych słów, których znaczenie jest rozmyte, niedookreślone, zmienne. Znaczą wszystko i zarazem nic. Koszmarnym kuriozum językowym jest np. sformułowanie „tacierzyństwo” (co to oznacza - Pan Bóg raczy wiedzieć…). A „mowa nienawiści” (hate speech) to łatka, którą każdemu - za wszystko!! - można przykleić.

 

Orwellowska utopia staje się faktem

Nasz problem polega na tym, że - nieświadomi powyższych procesów - nawet jeśli podejmujemy walkę z ideologami, wyrzekamy się swojego języka! Robimy to za pomocą słów stworzonych przez ich inżynierów, a co za tym idzie, już na wejściu stawiamy się na przegranej pozycji. Zaczynamy myśleć wedle zaprogramowanych wcześniej wzorów, opisywać świat tak, jak chcą tego inni - mniejsza o to, że polemizując z nimi. Swój cel już osiągnęli: zaczęliśmy rozumować wedle ich kryteriów! Patrzeć na siebie, na Pana Boga, religię wedle ściśle określonych matryc. Owa wspomniana wyżej niemiecka amnezja nie wzięła się znikąd…

George Orwell pisał: „Nadrzędnym celem nowomowy jest zawężenie zakresu myślenia. W końcu doprowadzimy do tego, że myślozbrodnia stanie się fizycznie niemożliwa, gdyż zabraknie słów, żeby ją popełnić. Z roku na rok będzie coraz mniej słów i coraz węższy zakres świadomości [...]. Rewolucja zostanie zakończona, kiedy język stanie się doskonały (G. Orwell „Rok 1984”). Na naszych oczach utopia przemienia się w rzeczywistość.

W najbliższych dniach wyznamy naszą wiarę, kreśląc na drzwiach litery K+M+B („Christus mansionem benedicat” - Niech Chrystus temu domowi pobłogosławi). Niech to będzie też znak trwania przy Nim, swoisty egzorcyzm, który nie pozwoli dokonać na naszych umysłach operacji analogicznej do tej, którą przeprowadza się przy pomocy sekwencji komputerowych klawiszy Ctrl+Alt+Del. Nie pozwólmy na to, by ktoś sformatował nam umysły.

Oceń treść:
Źródło:
;