Imieniny: Dionizego, Szczepana

Wydarzenia:

Felietony

szopka fot. pixabay.com

Do paryskiej restauracji weszli terroryści. Otworzyli ogień, zginęło wielu niewinnych ludzi. Wydarzenie na bieżąco transmitowała telewizja. Widać było bezradność komentującej tragiczną sytuację dziennikarki. Materiał filmowy spięto w wyraźną pętlę - w kółko powtarzając jedną i tę samą sekwencję. Za mało było newsów, które „pociągnęłyby” program…

 

Sytuacja ta urasta do rangi symbolu: kiedy mowa o śmierci, przemijaniu, rzeczach na co dzień skwapliwie okrytych politpoprawnym całunem, zaczynamy dreptać w miejscu. Wiadomo, że „coś” trzeba z tym zrobić, ale wymowa faktów jest tak dosłowna, że albo przykrywa się ją banałem, albo odzianym w bezradność milczeniem. Taka jest współczesna cywilizacja. Nie potrafi sobie poradzić ze śmiercią. Z życiem także. 

Za oknem rozpoczęła się przedświąteczna gorączka. Sklepy kuszą promocjami, witryny i ulice zdobią już świąteczne dekoracje. Taki świat. Od wieków Herod i jego następcy „spisek knują”, aby zabrać nam z Bożego Narodzenia to, co najważniejsze: zneutralizować zagrożenie w postaci Nowego Króla! W trzecią niedzielę Adwentu usłyszeliśmy w świątyniach Janowe wołanie: „Prostujcie drogę Pańską!”. Czy przebije się przez komercyjny zgiełk? 

Wyprzedaż transcendencji

Wraz z kolejnymi promocjami rozpoczęła się też wyprzedaż transcendencji. Nie, nie - to nie wynalazek współczesności - zaczęło się wszystko już w oświeceniu, kiedy wiarę ograniczono do obszaru życia doczesnego. Pozostała garstka zasad etycznych i humanitarnej dobroczynności, a w wersji bardziej współczesnej - pewien typ egzystencjalizmu połączony z poetyckim zmysłem tajemnicy. Wszystko pięknie ubrane w słowa i okraszone obrazami z Biblii, śpiewem kolęd, transmisją z Pasterki. Skutek jest taki, że kiedy przyjdzie czas na zmianę dekoracji - gdy damy się ponieść wizji wiary, wedle której tak naprawdę Bóg pełni funkcję jedynie ornamentu - w serce wkradnie się straszliwa samotność. Zabraknie dotknięcia Tajemnicy. Zostanie znów zakrzyczana, zasypana słowami, ubrana w formuły, zakazy i nakazy, ale nadal daleka i niedostępna. Zabraknie siły, aby przebić się poza styropianowo-papierowy żłóbek, a aniołowie, choć ożywieni blaskiem choinkowych światełek, pozostaną dalej papierowi. Takie anioły - nieloty, które nie potrafią wyśpiewać Tajemnicy - tak, jak serca patrzących nań gapiów, mruczących pod nosem kolędy i cieszących się, że kicz znowu szczęśliwie zasłonił sumienia…

Zagubiliśmy się w wielości słów. Mówi się czasem o „ciemnych nocach wiary” - czymże jest nadmiar słów, środków wyrazu, jeśli nie kolejną ciemnością? Próbą zakamuflowania tego, co decyduje o naszej istocie, a czego przyjęcie związane jest z bólem nawrócenia i trudem dorastania do wielkości, według miary wielkości daru Chrystusa? Drepczemy w miejscu, nie wierząc w to, że milczenie może więcej powiedzieć o Bogu niż najbardziej patetyczne teologiczne czy poetyckie uniesienia. I że wielkie rzeczy rodzą się nie tam, gdzie jest blask i splendor, ale w ciszy, pokorze. W miejscu, gdzie stykają się ze sobą ludzka wolność i Boża łaska. I że najprostsze prawdy są zawsze najpiękniejsze. 

Po prostemu

Spotkałem księdza, który jakiś czas zastępował proboszcza na Wileńszczyźnie, na dawnych polskich Kresach. Ujęci w karby różnych kultur, języków mieszkający tu Polacy - „tutejsi”, jak mówią o sobie - zebrali się na nabożeństwo. Miała być też spowiedź. „Jak do was mówić? W jakim języku? - zapytał mój znajomy. Niech ksiądz mówi do nas „po prostemu” - odpowiedzieli.

Utkwiła mi mocno w pamięci ta szczególna „kategoria językowa”. W życiu człowieka, kiedy znajdzie się on na duchowych „kresach”, uwikłany w mozaikę pragnień i pożądań, gdy już zabraknie pomysłów na odczytanie pierwotnego obrazu rzeczywistości, trzeba zacząć patrzeć, myśleć, mówić, modlić się „po prostemu”. Gdzie słowo znaczy to, co znaczy, gdzie Miriam, Józef, Dziecię i aniołowi są prawdziwi, a wiara to dotknięcie i ukochanie Tajemnicy. W gruncie rzeczy każdy z nas tęskni za światem prostym, jednoznacznym, uporządkowanym. Takim, w którym wyjaśnienie rzeczy najtrudniejszych nie wymaga dreptania w miejscu i szukania słów wszystkich, tylko nie tych, które są najprostsze. 

W ciemnościach wielosłowia 

Niełatwo zdjąć z oczu bielmo bożonarodzeniowego blichtru. Nie umiejąc mówić o śmierci, nie potrafimy także poradzić sobie z prawdą o Życiu. Tym, którego narodziny czcimy, którego w Adwencie oczekujemy. „Uwierzyłbym w tego waszego Odkupiciela, gdybyście wyglądali na bardziej odkupionych” - zwykł mawiać Nietzsche. Odkupionych - dodajmy - to znaczy wolnych. Problem w tym, że dziś mało kto przyzna się do tego, że jest zniewolony. Uśmiechamy się do siebie, próbujemy odgrywać przed sobą kiepski spektakl pt. „Jestem szczęśliwym człowiekiem, niczego mi nie braknie”, a kiedy już zostaniemy sami, płaczemy w poduszkę, zdradzając niemy ból bezsensu i pustki. Brakuje odwagi, by zacząć żyć prosto i jasno, ufać słowu Jezusa Chrystusa - bez zastrzeżeń, dywagacji i sporów. Trzeba mocno uwierzyć, że nawet koniec może stać się nowym początkiem. Czasem bowiem słowa: „nie wierzę”, „nie umiem zaufać”, wypowiedziane z bólem czy lekkomyślnością, nie oznaczają przegranej, nie są zwiastunami ateizmu, ale raczej komunikatem: „nie potrafię sobie wyobrazić”. Są wyrazem nieumiejętności poradzenia sobie z Tajemnicą. Albo znakiem wewnętrznego zmagania się z Bogiem, niczym nocnych potyczek Jakubowach. I tu poszukiwanie domaga się prostoty, rezygnacji z wielosłowia i chęci udowodnienia za wszelką cenę czegoś, co udowodnić się nie da. „Pan Bóg pisze prosto także na liniach krzywych” - radzi sobie z nami wtedy, gdy my nie potrafimy sobie poradzić z samymi sobą. Warunek: tak się stanie, gdy stając przed Nim, porzucimy swoje „mądrości”, pewność siebie. 

Sól ziemi, a nie słupy soli

Chrześcijanin nie może stracić swojego Zbawiciela z oczu. Bywa, że trzeba iść przez „ciemną dolinę” w życiu, czasem kroczyć po falach. Znamienne jest, że kiedy Piotr szedł po wodzie, udawało mu się to do chwili, gdy patrzył na Chrystusa. Gdy w pewnym momencie przestraszył się szkwału i zgubił spojrzenie Mistrza, lęk przygwoździł go tak mocno, że zaczął zapadać się w głębię. To metafora ludzkiego życia. Ludzie lękają się samotności, pustego wigilijnego stołu, a sprzedawcy boją się, że za mało zarobią, zamykając sklepy w niedziele, nie zaczynając świątecznych wyprzedaży odpowiednio wcześnie. Tam, gdzie nie ma Boga, rozbłyskują światła i flesze - aby tylko odegnać od siebie ciemności, aby nikt nie zauważył dreptania w miejscu, by nikt też nie domyślił się, że wystawy są pełne, ale magazyny puste… 

Adwent to czas na powrót do życia, wiary, modlitwy wyrażanej „po prostemu”. Nie chodzi o to, aby nasze starania zamknąć do kilku tygodni „okraszonych” spowiedzią, rekolekcjami, praktykami pobożnościowymi. Całe życie jest swoistym adwentem. Dojrzewanie do pełni wiary wymaga czasu. Szkodliwe są tu wszelkiego rodzaju spłycenia. Dramatyczne jest trywializowanie prawdy o Bogu, który sam jest głębią rzeczywistości, a nie tylko „przedmiotem poznania”, ponieważ w ten sposób nigdy się Go nie spotka. Nie ma Betlejem bez Golgoty, sentymentalnego kołysania młodej Miriam bez przeszywającego krzyku z krzyża: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił!” i Jej bolesnego trwania u jego podstawy; ciszy stajenki i milczenia Wielkiej Soboty, gdy całemu światu wydawało się, że Bóg umarł. Kto próbuje oddzielać od siebie te wydarzenia, nic nie zrozumiał. Nie pojmie wydarzenia betlejemskiego ten, kto nie pokona w sobie pokusy zatrzymania się na słodko-sentymentalnej prawdzie o swoim Zbawicielu.

Nierealne jest chyba wymaganie tego od współczesnej kultury - ona jest zbyt poprawna, głucha i ślepa. Ale kulturę my tworzymy. Chrześcijanie noszą wpisaną w siebie inność, której nie powinni się wstydzić. Mają być solą ziemi, a nie zamieniać się w słupy soli, jak żona Lota. Chrześcijaństwo musi zachować prorocko-ascetyczny oścień, nie może być tchórzliwym oglądaniem się wstecz - musi mu towarzyszyć autentyczna odnowa ducha, bo inaczej straci swoją rację bytu. To trudne wyzwanie. Ale przecież u Boga nie ma rzeczy niemożliwych.

Oceń treść:
Źródło:
;