Imieniny: Dawida, Tomasza, Dominika

Wydarzenia: Światowy Dzień Różnorodności Biologicznej

Komentarze

jezus królem polski fot. Łukasz Kaczyński

Gdyby Akt miał charakter osobistego wyznania, prawdopodobnie czytelniejsze byłyby zobowiązanie i odpowiedzialność płynące z jego treści. Zmiana formy nie zmieni jednak sposobu przeżywania go.

 

Jubileuszowy Akt Przyjęcia Jezusa za Króla i Pana odsłonił opór obecny w umysłach i sercach licznych wiernych.

Bulwersujące mogło się wydawać to, że episkopat przemawia w imieniu całego narodu. Nasuwają się w związku z tym dwa pytania. Po pierwsze, czy w obecnej sytuacji społeczno-politycznej ktokolwiek może mówić w imieniu Polaków?

W powszechnym odczuciu nie ma już przedstawicieli narodu, są – co najwyżej – administratorzy państwa i liderzy partii. Nasz naród jest głęboko podzielony. Przede wszystkim ze względu na spór polityczny, który ogarnął już chyba wszystkie sfery życia. Sympatie polityczne przypisywane są widzom konkretnych stacji telewizyjnych, czytelnikom i dziennikarzom periodyków, widowni programów rozrywkowych, a nawet kibicom różnych dyscyplin sportowych. Podział na lewicę i prawicę, choć najbardziej krzykliwy, nie jest jedynym, który dotyka nasze społeczeństwo. Jesteśmy też podzieleni na przykład ze względu na status majątkowy, miejsce zamieszkania lub pracy, stosunek do wiary i religii. Liderzy, którzy jednoczą grupy i grupki pod takim czy innym sztandarem, niejednokrotnie tworzą wyłącznie frakcje przeciw czemuś lub komuś. Każdy bez trudu znajdzie banderę, pod którą będzie mógł zwalczać postawy i poglądy sobie przeciwne. Tymczasem w Łagiewnikach, na przekór wszędobylskiemu podziałowi, biskupi występują w imieniu całego narodu. I tu rodzi się pytanie drugie: Czy biskupi mają do tego prawo?

Malejąca wciąż liczba osób chodzących do kościoła i przyznających się do wiary katolickiej, rosnący odsetek deklarujących rozbieżność przekonań z oficjalnym nauczaniem Kościoła sugerują, że owa reprezentacja jest uzurpacją.

 

Głos proroczy

Powyższy problem, jak mi się wydaje, nie opiera się na błędnej ocenie praw przynależnych biskupom, ale na wadliwym rozumieniu ich misji. W ostatnich latach wierni i niejeden ksiądz nauczyli się recenzować posunięcia hierarchów kościelnych. Wystawiają im oceny i domagają się zmian, nie przebierając w słowach.

W tym kontekście jedynym przekonującym argumentem przemawiającym za złożeniem Aktu przez biskupów w imieniu narodu jest uznanie go za gest proroczy. Jako taki domaga się on nie tyle krytyki, ile rozumnej wiary, która będzie zdolna odczytać profetyczność znaku.

Jeśli faktycznie jest to działanie prorockie, to powinno się ono charakteryzować kilkoma cechami: odsłonić zło aktualnej sytuacji lub przynajmniej w jakiejś mierze ją interpretować, wskazywać na przyszłość, odsłaniając konsekwencje braku nawrócenia lub błogosławieństwo związane z jego podjęciem, wreszcie wykraczać poza rozumienie, jakie nadaje słowom sam prorok. Wydaje się, że Akt jest takim znakiem. Odsłania podział społeczeństwa i rosnącą niewiarę. Demaskuje nikły wpływ i minimalne przywództwo hierarchii kościelnej w życiu narodu. W ostatnich akapitach kreśli wizję przyszłości – błogosławionej z Bogiem lub budzącej strach, jeśli zostanie Go pozbawiona. Biskupi, składając Akt, postawili siebie w roli przedstawicieli narodu, ale również orędowników społeczności, której wartość rozpoznają i cenią. Przyrzeczenia i kontekst ich złożenia podkreślają, że jest to wartość realizowana w mizernym stopniu. Istotnie, prorok mówił coś więcej, niż sam zamierzał zawrzeć w słowach. Może wobec tego należy potraktować Akt jako obrzęd budujący jedność narodu wokół gestów i treści boskich, a nie w kontrze do takich czy innych poglądów i osób?

 

Problem z formą

Akt został sformułowany w pierwszej osobie liczby mnogiej. W społeczeństwie, które rządzi się zasadami demokracji, może to budzić kontrowersje. Nie ma w nim odwołania do indywidualnych decyzji Polaków. Nie był też poprzedzony wystarczającą pracą duszpasterską, dzięki której każdy osobiście mógłby dokonać wyboru. Wybór został rozstrzygnięty w obrzędzie. Tak przeprowadzony sprawia wrażenie pustego, okolicznościowego rytuału, celebrowanego na potrzeby jubileuszu, a nie decyzji płynącej prosto z serca. Co więcej, można odnieść wrażenie, że Akt wieńczy jakieś dzieło, a przecież jesteśmy jedynie u jego początku.

Dla większości postronnych obserwatorów Akt był zaskoczeniem. Został też przemilczany kontekst „intronizacji”, do której nawoływał Polaków ks. Piotr Natanek, odsunięty od sprawowania posługi kapłańskiej w 2011 roku przez kardynała Stanisława Dziwisza. Nie sugeruję, żeby wracać do tej smutnej skądinąd historii. Ale należy wziąć pod uwagę to, że hasła ruchów intronizacyjnych były zawłaszczone przez blisko dekadę. W związku z tym trudno uznać, że podjęto wystarczający wysiłek katechetyczny. Zaniedbanie edukacji wiernych, informowania dziennikarzy i przygotowania opinii publicznej zrobiło swoje. Tytuły w prasie codziennej jednoznacznie powiązały działanie pasterzy Kościoła w Polsce z hasłem: Chrystus Królem Polski. Zdjęcia z Łagiewnik, na których łatwo można było dostrzec osoby z ruchu związanego z suspendowanym księdzem, dokonały reszty. Łatwość, z jaką miesza się działania biskupów z postulatami skrajnych ruchów intronizacyjnych dowodzi dotkliwie, że po raz kolejny próbowano przeprowadzić formację, nie ponosząc odpowiednich nakładów pracy, czasu i pieniędzy. Oto prorocze działanie odsłania następną słabość, obszar do zmiany w Kościele w Polsce.

Wrażenie pustego rytuału czy związanej z nim przesady w deklaracjach podkreśla profetyczny wymiar tego wydarzenia. Ponownie odsłania ono słabość Kościoła w naszym kraju. Wielka część praktyk religijnych w Polsce przeżywana jest jedynie na mocy zwyczajów i towarzyszących im obrzędów. Gdyby Akt miał charakter osobistego wyznania, prawdopodobnie czytelniejsze byłyby zobowiązanie i odpowiedzialność płynące z jego treści. Zmiana formy nie zmieni jednak sposobu przeżywania go.

Zgodnie z tradycją w obrzędach inicjacji chrześcijańskiej osób dorosłych przewiduje się wybór Chrystusa jako Zbawiciela i Pana. Jest to tożsame z porzuceniem poprzednich kultów i grzechu. Ten typ modlitwy od lat stosują ruchy Światło-Życie, Odnowa w Duchu Świętym, neokatechumenat i Lednica 2000. Ich uczestnicy wiedzą jednak, że bez osobistego zaangażowania wiary wypowiedziane formuły pozostaną zlepkiem słów. Podobny zamysł przyświecał ruchom intronizacyjnym, powołującym się na prywatne objawienia Rozalii Celakówny: „Jest ratunek dla Polski: jeżeli mnie uzna za swego Króla i Pana w zupełności przez intronizację, nie tylko w poszczególnych częściach kraju, ale w całym państwie z rządem na czele. To uznanie ma być potwierdzone porzuceniem grzechów i całkowitym zwrotem do Boga”. Nie chodzi zatem o obrzęd, ale o decyzję zmiany i podjęcie działania według wzorca Pana. Podobnie jak chrzest, postanowienie poprawy po spowiedzi czy modlitwa uwielbienia, również Akt nie jest zwieńczeniem dzieła, ale jego początkiem. Notabene, osoby, które publicznie nie uznały Jezusa za Pana, a żyją łaską chrztu, są dokładnie w tej samej sytuacji, jak ci, którzy powtórzyli zobowiązanie chrzcielne w Akcie Przyjęcia Jezusa za Króla i Pana. Jeśli jednak w ślad za wyznaniem nie pójdzie osobiste nawrócenie, Akt będzie wyłącznie pełnym smutku i wyrzutu wołaniem proroka.

Zakłopotanie może budzić też to, że złożenie Aktu jest deklaracją polityczną. Sformułowania typu: „uznajemy Twe panowanie nad Polską i całym naszym Narodem, żyjącym w Ojczyźnie i w świecie”, „zobowiązujemy się porządkować całe nasze życie osobiste, rodzinne i narodowe według Twego prawa”, „przyrzekamy troszczyć się o świętość naszych rodzin i chrześcijańskie wychowanie dzieci […] budować Twoje królestwo i bronić go w naszym narodzie […] czynnie angażować się w życie Kościoła i strzec jego praw – Chryste, nasz Królu, przyrzekamy!”, mają w istocie taki charakter. Czy wolno Kościołowi składać takie deklaracje?

Kościół nie jest strukturą wyłącznie duchową, ograniczającą się do tego, co skryte w sercu. Jako ciało Chrystusa powstał po to, by Pan był rozpoznawalny w świecie. Ciało działa w domenie tego, co fizyczne – Kościół również. Oto biskupi pozwolili sobie reprezentować naród i zabrać głos w sprawach na wskroś społecznych i politycznych. Skoro katolika przebiega w tym momencie dreszcz, może nie jest to wyłącznie kwestia smaku, ale jednak profetycznego działania? Odsłonięcia nieświadomego odmawiania Kościołowi prawa do kształtowania sfery publicznej?

Model demokracji liberalnej zakłada traktowanie wiary jako sprawy prywatnej. Pozostawia co najwyżej wolność wyznawania religii, ale sam określa zakres, w jakim może być ona obecna w sferze publicznej. Jest w tym sprzeczny z modelem Kościoła, który w swojej istocie jest apostolski i powszechny. Chrystus Pan pragnie bowiem zbawić świat, a nie tylko to, co pozostaje ukryte przed światem w sercu. Jeśli katolicy chcą, by Chrystus był Panem narodu, muszą się odważyć na (romantyczny?) projekt – wymyślenie nowego modelu państwa, w którym zasady ewangelicznego przesłania będą fundamentem dla prawa, ekonomii, edukacji i systemu władzy. Wydaje się to niemożliwe, ponieważ zakładamy, że jakikolwiek projekt republiki katolickiej podda się korupcji i wynaturzeniu, aż przeobrazi się w kalifat. Proroczy gest wskazuje przyczynę: Chrystus nie króluje w sercach poszczególnych obywateli.

Niemniej, gdyby serio potraktować słowa Aktu i płynące z nich zobowiązanie, gdyby odważnie wziąć odpowiedzialność za złożone przyrzeczenia, nie pozostaje nic innego, jak tylko wprowadzić panowanie Chrystusa w sferę polityczną. Należałoby w ciągu najbliższych 25 lat, dzielących nas od jubileuszu 1075-lecia chrztu Polski, opracować model nowej demokracji, opartej nie na obojętności wobec religii, ale na wartościach ewangelicznych.

Zdaję sobie sprawę, że od takiej myśli większości z nas włos się jeży na głowie. Pamiętajmy jednak, że jeśli Akt jest gestem proroczym (powtórzę: odsłaniającym zło obecne, rysującym wizję przyszłości i sięgającym dalej niż rozumienie wypowiadających go), wówczas wypada włożyć wysiłek w jego odczytanie i przyjęcie. A jeśli nie jest? Cóż, można wzruszyć ramionami i przyjąć tyle, ile się uniesie, lub zgoła nic. Odrzucenie Aktu będzie co prawda zgodą na stan obecny i trwaniem w bezczynności, ale czy komuś taki stan kiedykolwiek wadził? Może tylko prorokom?

 

Tomasz Grabowski – ur. 1978, dominikanin, prezes Wydawnictwa W drodze, mieszka w Poznaniu.

Oceń treść:
Źródło:
;