Jaśniej
Kościół a bioenergoterapia, ziołolecznictwo, reiki
Jakie jest podejście Kościoła katolickiego do kwestii bioenergoterapii, ziołolecznictwa, reiki? - pyta Janusz.
Przede wszystkim chciałbym Cię wyczulić, byś nie popełniał częstego błędu zestawiania tego wszystkiego razem! Wprawdzie wspólnym mianownikiem wymienionych w pytaniu praktyk jest zdrowie, to jednak istnieje zasadnicza różnica między reiki i bioenergoterapią a ziołolecznictwem.
To ostatnie korzysta z naturalnych właściwości przyrody, którą człowiekowi – również dla jego życia i zdrowia – dał do dyspozycji Stwórca. Zioła to od wieków znane naturalne lekarstwa, natomiast znajomość ziół i umiejętność stosowania ich w leczeniu to pewna dziedzina medycyny, którą tylko niesłusznie łączy się z przymiotnikiem „niekonwencjonalna”, gdyż przez większą część historii ludzkości była to po prostu zasadnicza praktyka lecznicza i jako taka nie wymaga odrębnej uwagi Kościoła.
Jak jednak odróżnić ziołolecznictwo od „leczenia ziołami” przez zwykłych czy też obdarzonych „tajemnymi mocami” oszustów? W ziołolecznictwie korzysta się z diagnozy będącej wynikiem bardziej czy mniej złożonych, ale zawsze jasno określonych badań, z których można zdać sprawę, które można jakoś udokumentować i w których nie powołuje się na żadną zewnętrzną moc poznawczą. Tymczasem w reiki czy bioenergoterapii diagnoza zwykle jest niepotrzebna albo stawiana na podstawie jakiegoś „energetycznego rytuału”. W ziołolecznictwie wykorzystuje się naturalne efekty działania ziół, bez żadnego powoływania się na „tajemne moce”. Tymczasem tam, gdzie pojawia się odwoływanie do „energii życia”, „światła” dla widzącego czy „mocy” uzdrowiciela, słusznie zaczynamy zadawać pytanie: skąd to się bierze?
W tym miejscu wchodzimy w obszar Katechizmu Kościoła katolickiego dotyczący pierwszego przykazania, gdzie znajdujemy sedno problemu z reiki i bioenergoterapią. Moc uzdrawiania – zgadzamy się – może pochodzić od Boga. Czytamy o tym w Ewangelii. To jasne. Czytamy o tym też w świadectwach życia świętych. Jednak są pewne prawidłowości dotyczące uzdrowień przez nich dokonanych. Na przykład weźmy o. Pio. Po pierwsze, zawsze twierdził, że to nie on uzdrawia, lecz Jezus; po drugie, konsekwentnie nigdy za to nie brał ani grosza; po trzecie, odnosił uzdrowienie do sakramentów; po czwarte, czynił to zawsze w posłuszeństwie Kościołowi (do tego stopnia, że gdy biskup zakazał mu działać, to przestał to czynić).
W reiki i bioenergoterapii jest dokładnie przeciwnie. Pojawia się nieokreślona moc, której „ochrzczenie” religijnymi terminami nic nie zmieni; trzeba odbyć rytuał, w którym bezwolnie należy się „czemuś” poddać; spotyka się niejasny termin „samouzdrowienie” albo osobę uzdrowiciela, której „musi się” zaufać; i wreszcie żąda się niemałych pieniędzy, które za całą tę imprezę trzeba ostatecznie zapłacić. A skutki, jak wskazuje doświadczenie wielu osób, bywają opłakane: od strat – w najlepszym wypadku – finansowych po opętanie. (Pewien egzorcysta twierdzi, że na dziesięć osób zwracających się do niego o pomoc dziewięć z nich odwiedziło bioenergoterapeutę lub osobę podającą się za „uzdrowiciela”...).
Dobrze jest więc przypomnieć w odniesieniu do reiki, bioenergoterapii i jedynie podszywającego się pod ziołolecznictwo „magicznego zielarstwa”: „Wszelkie praktyki magii lub czarów, przez które dąży się do pozyskania tajemnych sił, by posługiwać się nimi i osiągnąć nadnaturalną władzę nad bliźnim – nawet w celu zapewnienia mu zdrowia – są w poważnej sprzeczności z cnotą religijności” (KKK 2117).
Serdeczne pozdrowienie
ks. Tomasz Szarliński