Imieniny: Dionizego, Szczepana

Wydarzenia:

Wywiady

 fot. pixabay.com

Z rekolekcjonistą o. Stanisławem Jaroszem ze wspólnoty ojców paulinów w parafii św. Ludwika we Włodawie rozmawia Monika Lipińska.

 

Proszę Ojca, czemu służy okres Wielkiego Postu?

To czas nawrócenia. Jego istotę najlepiej oddaje Środa Popielcowa oraz słowa „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”. Nawrócić się, to zacząć myśleć inaczej, niż do tej pory. Myśleć według tego, co mówi Jezus, co mówi Ewangelia. Do podjęcia tego wyzwania zachęca dobre przeżycie rekolekcji wielkopostnych. Wielu ludzi je lekceważy, zaczynając od rzeczy, które są wynikiem nawrócenia. Ale jak mówić o jałmużnie, poście, modlitwie bez nawrócenia?

 

Dlatego rozpoczynamy ten czas od posypania głów popiołem?

Żeby się nawrócić, trzeba uznać swój defekt, godząc się z diagnozą zawartą w słowie Bożym, która brzmi: „Bóg cię kocha, ale jesteś grzesznikiem”. Dlatego sięgamy do tradycji starożytnej, zgodnie z którą każdy, kto uznawał siebie za człowieka grzesznego, wkładał wór pokutny, przyjmował popiół na głowę i szedł się nawrócić. Jeśli przetrwał tę drogę, w Wielki Czwartek był przyjmowany przez biskupa jako ten, który może uczestniczyć w misterium paschalnym Wielkiego Piątku, Wielkiego Soboty i Niedzieli Wielkanocnej.

Niestety dla wielu ludzi Popielec pozostaje „magią”. Dlatego, moim zdaniem, jeżeli ktoś nie widzi w sobie grzesznika, nie powinien schylać głowy do posypania popiołem. A jeśli przeciwnie - dostrzega swoją grzeszność i chce zmiany, musi zaprosić do tego dzieła Ducha Świętego. W czasie Wielkiego Postu próbujemy zmienić myślenie, dopiero potem zmieniamy życie.

 

Dla wielu z nas krokiem do zmiany są wyrzeczenia, przybierające formę wstrzemięźliwości od alkoholu czy udziału w zabawach. Co daje umartwianie się?

Wychodzę z założenia, że nie jest dobrze, gdy mentalność tego świata bierze górę, więc zakładam sobie wędzidło... Umartwianie się jest trochę jak podcinanie gałęzi, na której panoszy się moja pycha, egoizm, przekonanie o własnej doskonałości.

 

Dlaczego poszcząc w Wielkim Poście, mamy odmawiać sobie nieco więcej niż zwykle?

Istotą postu, tak jak i modlitwy, nie powinno być przekonanie, że Bóg tego potrzebuje albo że skoro Jezus cierpiał, to ja też muszę pocierpieć i sobie czegoś odmówić. Wymagają one innej motywacji: chcę być podobny do Ukrzyżowanego, odkryć fakt, że przez chrzest zostałem zanurzony w mękę i śmierć Jezusa, a teraz jest czas, by to zanurzenie trochę „potrenować”, wobec tego odmawiam sobie czegoś, co lubię. Dotyczy to zarówno wstrzemięźliwości piątkowej w zwykłym okresie roku liturgicznego, jak też ścisłego postu obowiązującego w Środę Popielcową i Wielki Piątek. Post denerwuje, stawia mnie w niezręcznej sytuacji, ponieważ zaczynając pościć, osłabiam siebie nie tyle fizycznie. Głód każe odsunąć na bok plany, marzenia i tysiąc zaprzątających naszą uwagę spraw, wyrywa nas z machiny przyzwyczajeń. Jeżeli jeszcze zmusi nas do wołania do Pana Boga o cierpliwość, o siły, o wytrwanie, to wypełni swoją rolę.

 

Jak więc pościć?

W odniesieniu do wstrzemięźliwości wielkopostnej używamy mało precyzyjnego, to znaczy pozwalającego na dużo luzu sformułowania „jeden posiłek do syta”. Wielu mówi, że da radę, bo zje konkretny obiad, śniadania nie musi jeść, z kolacji i tak zwykle rezygnuje... A ja powiadam: wrzuć wyższy bieg, postaw na post o chlebie i wodzie, na głodówkę. Post ma zaboleć! To zresztą nie tylko kwestia tego, czy - jak mówi modlitwa po posiłku - „mam pełno w brzuszku, Panie Jezusku”, ale tego, że dzień postu trochę mnie dotknie, bo nie oglądam telewizji, nie słucham muzyki, nie wchodzę na strony internetowe, jestem głodny, modlę się, żeby wytrzymać, by diabeł mnie nie zwiódł... A w konsekwencji chcę siebie jeszcze trochę ograbić, a to, czego nie skonsumuję, dać jako jałmużnę.

 

Czy w perspektywie przygotowania do Triduum Paschalnego mają wartość drobne postanowienia, z których czasami się śmiejemy, jak odstawienie łakoci?

Wartość ma wszystko, co każe zejść ze starej drogi życiowej i prowadzi do nowego myślenia. Czasami trzeba zacząć od drobnych kroczków, a nieraz skoczyć do zimnej wody... Ale - uwaga - nie mówmy, że umartwiamy się, bo musimy. Róbmy to z chęci upodobnienia się do Mistrza i Pana!

 

Trochę staroświeckie wydaje się dzisiaj wezwanie do jałmużny. Jak je realizować?

Jałmużna to nie tylko pieniądze. Jest nią na przykład czas, który zamiast spędzić przed telewizorem, można ofiarować bliskim: żonie, dzieciom albo teściowej, odwiedzić kogoś w hospicjum czy szpitalu. Można, rezygnując z gier komputerowych albo w ogóle przesiadywania w sieci, spożytkować wolną chwilę w jakiś inny, owocny dla siebie sposób: przemyśleć swoje sprawy, zrobić rachunek sumienia... Mamy co robić w Wielkim Poście.

 

Męka, Śmierć i Zmartwychwstanie Pana Jezusa mówią nam o ofierze Pana Boga wypływającej z miłości, ale połączonej z cierpieniem. W odpowiedzi człowiek często obiera postawę, którą najkrócej można nazwać cierpiętnictwem. Co Ojciec na to?

Wracamy do początku - problem tkwi w naszym myśleniu. Jezus powiedział: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13). Świat utożsamia miłość ze wzruszeniem, emocjami. Tymczasem miłość to decyzja: chcę żyć dla ciebie. Jeżeli tak, to musi mnie to dużo kosztować, łącznie z utratą życia. Odpowiadając na mękę i śmierć Jezusa, odkrywam swoje chrześcijaństwo oraz świadomie i dobrowolnie wchodzę - na ile mam wiary - w tę misję Kościoła, jaką jest udział z cierpiącym Jezusem Chrystusem w zbawczym planie Pana Boga. To nie jest tylko cierpiętnictwo, ale wizja mego życia. Od cierpienia i tak nie ucieknę, ale nie chcę być tym, który nie widzi w nim sensu. Dlatego mówię: „Panie, daj mi siłę, chcę brać krzyż każdego dnia, pójdę z Tobą w parze. Ty wziąłeś moje jarzmo, ja biorę Twoje”.

Dawne praktyki: wór pokutny, biczowanie, „suszenie” - nie straciły na wartości, o ile cierpi się ze świadomością, że uczestniczy się w życiu Chrystusa, Jego męce i śmierci, by wziąć udział także w chwale Jego zmartwychwstania. Nie ma Paschy bez Wielkiego Piątku. Nie da się świętować Wielkiej Nocy, jeżeli człowiek nie uczestniczy w tym, co jest misją Jezusa: zbawieniu tego pokolenia.

 

Czas Wielkiego Postu ma być naszym osobistym wyjściem na pustynię - na wzór 40 dni, które spędził na niej Jezus. Co to znaczy?

My wciąż jesteśmy na pustyni życia. Tyle że nie dostrzegamy tego i zabieramy tam rzeczy, które zabezpieczą nasze istnienie. Pustynia pokazuje, że konto bankowe, karty kredytowe, samochód, znajomości niewiele znaczą; jak nie ma wody, tylko piach, to i tak zginiesz. Jezus powiedział wyraźnie: życie zależy od Boga. Pustynia ogałaca, pokazuje, że przemijamy. Uświadamia także, że nie akceptujemy własnej historii życia, obnaża ludzką pokusę cudu, którą obrazują nasze życzenia, miraże, plany… Diabeł też wziął Jezusa na narożnik świątyni, zachęcając, by nie był Mesjaszem cierpienia.

 

Pustynia jest potrzebna człowiekowi, by poznał prawdę o sobie?

Z jednej strony zostaje nam przez Pana Boga zadana na skutek grzechu. Z drugiej jest konieczna po to, żeby z grzechu narodziło się dobro: przyjęcie Dobrej Nowiny o Jezusie Chrystusie, o przebaczeniu grzechów, o życiu wiecznym. Pustynia pomaga zobaczyć Go w swoim życiu, szarym i przeciętnym. Często, kiedy dochodzi np. do wypadku, ludzie pytają, gdzie jest Jezus. On jest tam, gdzie jest nieszczęście, gdzie jest wypadek, gdzie jest krzyż. Dobrze przeżyta pustynia unaocznia, że Jezus cały czas jest z nami, prowadzi jak starszy brat. Na pustynię Pan wyprowadził swój lud, by zobaczył własną bezradność, bałwochwalstwo, życie w strachu przed prawdą objawioną z Góry Synaj. Zależy Mu na uświęceniu ludzi. Pytanie, na czym nam zależy w tym życiu…

 

Większość odpowie, że na szczęściu.

Tyle że nie jest ono utożsamiane ze świętością, tylko z tym, żeby było „papu”, wygoda, wypoczynek i wszyscy nam się kłaniali…. Sam przeżywam często taką pokusę.

 

Dlaczego tak ważne jest dobre przygotowanie się - poprzez Wielki Post - do Wielkanocy, „święta świąt”?

Bo świętujemy w niej zwycięstwo największe - zwycięstwo życia nad śmiercią, nad grzechem. Nie ma recepty na wieczność na ziemi. Jest natomiast Dobra Nowina: z Jezusem Chrystusem zmartwychwstaliśmy. Uważam, że słuszne jest wskazanie, by celebracja Wigilii Paschalnej odbywała się w nocy będącej znakiem wychodzenia z ciemności śmierci do świtu zmartwychwstania. Wielkanoc stanowi kulminację Paschy. Żydzi w czasie Paschy chcieli świadczyć o tym, jak Bóg prowadził Naród Wybrany przez pustynię, oraz dziękować za to. Oczekiwali, że przez ich świadectwo objawi się ta sama moc Pana Boga, jaka objawiła się w historii Narodu Wybranego. Każdy z nas jest narodem wybranym prowadzonym przez Boga. Wielkanoc to dziękczynienie za Jezusa Chrystusa, za to, że z nami cierpi, umiera i zmartwychwstaje, dając nam Ducha Świętego. Nie ma ważniejszej rzeczy jak ta, że kocha nas Bóg, że nasze grzechy są przebaczone, możemy kochać, tracąc życie, bo mamy życie wieczne. Z czego moglibyśmy się cieszyć, gdyby wszystko kończyło się grobem, demoniczną niewolą, do której idziemy na skutek grzechu pierworodnego i naszych grzechów?

Nowe myślenie jako idea przewodnia Wielkiego Postu ma nas przygotować do Wielkanocy. Już teraz miejmy świadomość wyjątkowej wagi tego święta - nie wielkanocnego śniadania, nie zajączków wielkanocnych. Odkryjmy miłość Pana Boga, która spełniła się w Jezusie Chrystusie. Osobiście bardzo bym chciał tak przeżyć Wielkanoc, która zaczyna się Wielkiej Nocy, a kończy porankiem Zmartwychwstania Jezusa. Także Jego zmartwychwstania we mnie - z mojej klęski, strachu przed śmiercią, tracenia życia dla osób kochanych, z tego wszystkiego, co tak naprawdę jest moją codziennością.

 

Dziękuję za rozmowę.

Źródło:
;