Imieniny: Dionizego, Szczepana

Wydarzenia:

Wywiady

 fot. Eugeniusz Kazimirowski

Z s. Gaudią Skass ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach rozmawia Jolanta Krasnowska-Dyńka.

 

Czym jest Boże miłosierdzie i czy we współczesnym świecie słowo to jest właściwie rozumiane?

To zależy, co rozumiemy przez słowo „świat”. W Kościele jest spore grono ludzi, które w Roku Miłosierdzia się rozrasta, dobrze rozumiejących, o co w miłosierdziu chodzi. Jednocześnie to, co o nim wiemy, to zaledwie cząstka. Wielka mistyczka św. s. Faustyna, choć poznała wiele tajemnic Bożego Miłosierdzia, które opisała w „Dzienniczku”, kiedy kończyła swoje dzieło, usłyszała od Jezusa, że to zaledwie kropla w oceanie. Mówił On także: „Miłosierdzie Moje jest tak wielkie, że przez całą wieczność nie zgłębi go żaden umysł - ani ludzki, ani anielski”. Dlatego powinniśmy podchodzić do tematu miłosierdzia z wielką pokorą, ze świadomością, że nie da się go zamknąć w definicji. Jednak nie wolno się zniechęcać, zwalniać z poszukiwań, trzeba zgłębiać tę tajemnicę. To fascynująca przygoda, bo zawsze będziemy czuli pewien niedosyt.

 

Coraz częściej na hasło „pokuta za grzechy” i „konieczność nawrócenia” można usłyszeć, że przecież Bóg jest miłosierny, więc i tak wybaczy wszystko. Traktujemy Go jak pobłażliwego dziadziusia, który na wszystko pozwala i udaje, że nie widzi naszych wybryków Jak właściwie pojmować Boże miłosierdzie, by nie mylić Go z pobłażliwością?

W Bogu jest nieustanna gotowość przebaczenia nam każdego grzechu. W ten sposób daje nam szansę, byśmy mogli zacząć od początku. Nie doceniamy jednak w tym wszystkim zarówno naszej wolności, jak i jej konsekwencji. Za każdym razem, kiedy wybieramy zło, stajemy się słabsi, tym samym popadając w niewolę naszego nieprzyjaciela. Nie dostrzegamy, jak na własne życzenie dajemy sobie związać ręce, nogi... A kiedy przyjdzie czas ostatecznego wyboru, może zdarzyć się, że nie będziemy zainteresowani niebem lub będziemy głęboko przekonani, że nie ma tam dla nas miejsca. Dlatego trzeba uważać na to, jak korzystamy z daru wolności, bo możemy tak się zaplątać w kłamstwa szatana, wejść w tak bliską komitywę z wrogiem naszego zbawienia, iż nie będziemy już chcieli Boga i Jego miłości. Szatan ma niesamowitą moc obrzydzenia nam wszystkiego, co dobre, piękne i czyste. Św. s. Faustyna widziała ludzi, którzy dobrowolnie wybierają piekło, skazując się na wieczne nieszczęście. Dlatego musimy czuwać, bo nie wiemy, gdzie jest granica, po przekroczeniu której będzie już bardzo niebezpiecznie. Niebezpiecznie na wieczność.

 

Jak najkrócej ująć istotę orędzia Bożego miłosierdzia? Jezu, ufam Tobie! - czyli…

Czyli chcę żyć, jak Ty chcesz, żebym żyła. Chcę poznać Twój plan, Twoje marzenie na moje życie i dokładnie je wypełnić, bo wierzę, że to moje szczęście. W pragnieniu Boga, w Jego pragnieniu mojego istnienia jest już wszystko. Bóg zna moje talenty, słabości i najlepiej obmyślił to, gdzie i jak mam zrealizować ten dar, by żyć najpełniej. Problem w tym, abyśmy chcieli Go pytać o to, gdzie On pragnąłby nas widzieć i jakich wyborów powinniśmy dokonywać. Św. s. Faustyna mówiła wręcz ekstremalnie, że żadnego ruchu bez Jezusa nie zrobi. „Jezu, ufam Tobie” - to nic innego, jak żyć w wielkiej przyjaźni i bliskości z Chrystusem, którego uznajmy za mądrzejszego od nas, dlatego zawsze pytamy Go, którędy iść.

 

W styczniu ukazała się książka „Miłosierdzie to imię Boga”. To wywiad, który z papieżem Franciszkiem przeprowadził watykanista Andrea Tornielli. Ojciec Święty mówi, że miłosierdzie jest pierwszym atrybutem Boga. Co to oznacza?

Podobnie pisała św. Faustyna, mówiąc że „miłosierdzie jest największym przymiotem Boga”. Potem tę odważną myśl podjął wybitny teolog i głowa Kościoła Jan Paweł II. Miłosierdzie jest „największym przymiotem Boga” i sadzę, że o tym samym myśli papież Franciszek, gdy mówi, że jest ono „pierwszym atrybutem Boga”. Należy to rozumieć w sensie działania Boga wobec nas, stworzeń. Jego miłosierdzie wyrównuje wielką przepaść, jaka nas dzieli od świętego Boga.

 

Trochę to skomplikowane dla ludzkiego umysłu.

Ale czy chcielibyśmy, by było inaczej? Przecież jeśli byłoby to łatwe do pojęcia, znaczyłoby, że nie mamy do czynienia z Bogiem, tylko z człowiekiem, który wymyślił sobie jakąś ideologię czy schemat, jaki po pewnym czasie jesteśmy w stanie ogarnąć. Wszystko, co dotyczy Boga, zawsze będzie nas przerastało, zostawiając przestrzeń niepewności, niedosyt. I to jest wspaniałe, bo ciągle czujemy, że mamy do czynienia z kimś większym niż my sami. Dlatego w orędziu miłosierdzia, które Jezus przekazał nam przez s. Faustynę, ani razu nie poprosił, byśmy go zrozumieli. Oczywiście wiele nam tłumaczy, wskazując, czego od nas oczekuje, co nam chce dać, ale wiele Jego wypowiedzi nie jesteśmy w stanie pojąć. Zresztą głowią się nad nimi wielkie teologiczne umysły. Jedyne, o co prosi nas Jezus, to: zaufaj mi.

 

Papież Franciszek wspomina, że jako spowiednik, nawet gdy napotykał zamknięte drzwi w sercu człowieka, szukał zawsze szczeliny, przez którą mógłby te drzwi otworzyć, ofiarować przebaczenie i miłosierdzie. Rozmówca papieża A. Tornielli przytacza historię Bruce’a Marshalla o młodym żołnierzu, który umiera, ksiądz bardzo chce mu dać rozgrzeszenie, ale żołnierz nie do końca żałuje za swoje grzechy. Ksiądz pyta go, czy żałuje, że nie żałuje, i na tej podstawie udziela rozgrzeszenia. Czy jest jakaś granica szukania tej szczeliny, czy można gdzieś postawić granicę miłosierdzia?

Miłosierdzie nie ma granic. Jednak może ją stanowić nasza wolna wola. Wspomniany żołnierz bardzo uczciwie skorzystał z tej wolności. Przecież mógł skłamać i powiedzieć, że żałuje. Kapłan nie dowiedziałby się o tym, bo ów człowiek już odchodził z tego świata. Tymczasem on stwierdził, że gdyby mógł, zrobiłby to jeszcze raz, bo było to bardzo przyjemne. Ksiądz jednak szukał okazji, by ocalić tego człowieka. I odnalazł ją. Dzięki temu żołnierz mógł uczciwie powiedzieć: żałuję, że nie potrafię żałować. Moim zdaniem nie ma granicy miłosierdzia, ale zdarza się, że człowiek źle je rozumie. Dlatego powinniśmy uczyć się, czym jest miłosierdzie. Na skutek grzechu pierworodnego wszyscy musimy z wysiłkiem dochodzić do tego, co jest dobrem, prawdą, światłością. Człowiek pragnący naprawdę naśladować Jezusa w Jego miłosierdziu i być takim względem innych w końcu się tego nauczy i będzie potrafił odróżnić miłosierdzie od pobłażliwości lub chorej miłości. Miłosierdzie jest niebanalne, wymagające i nie dotyczy tylko przebaczenia grzechów, ale każdej dziedziny naszego życia.

 

Jak my, współcześni ludzie, możemy głosić miłosierdzie Boże?

Dzisiaj świat potrzebuje przede wszystkim świadków. Dlatego trzeba zadbać o osobistą relację z Panem Bogiem tak, by bardziej opierała się na zaufaniu Jezusowi i pragnieniu upodobniania się do Niego, czyli stawaniu się miłosiernym człowiekiem. To właśnie najważniejsze apostolstwo: by ludzie widzieli we mnie miłosiernego Ojca. To zachwyca świat...

Znam takie osoby, które pociągają za sobą wielu. Mimo że nie mają żadnej strategii działania, jak być apostołem Bożego Miłosierdzia. Po prostu w codzienności są tak dobrzy dla drugiego człowieka, jak Jezus: skupieni na bliźnim, gotowi, by mu służyć, pomagać. To zaraża. Nie ma osoby, która przeszłaby obojętnie obok takiego człowieka.

Oprócz świadectwa ważna jest też ewangelizacja. Wielu ludzi bowiem ma wiedzę religijną na poziomie przedszkolaka. To trochę groteskowe, bo patrzysz na człowieka, który ukończył kilka fakultetów, posiada niejeden dyplom, a kiedy spytasz go o Boga, raptem się kurczy, bo niewiele o Nim wie. Dlatego naszym zadaniem jest dzielenie się swoją wiarą z innymi. Nie chodzi o głoszenie homilii, ale o proste słowo - uczynki miłosierdzia: grzeszących upominać, nieumiejętnych pouczać, wątpiącym dobrze radzić.

Można też głosić miłosierdzie poprzez czyn, nawet tak zwyczajny, jak ofiarowanie komu obrazka Jezusa Miłosiernego. Znam ludzi, w życiu których moment otrzymania takiego obrazka był momentem zwrotnym, od którego ich trudna sytuacja zaczęła się zmieniać. Pewna kobieta, stojąc w kolejce, nawiązała rozmowę z nieznajomą panią. Ta zwierzyła się jej z trudności życiowych, z jakimi akurat się mierzyła. Rozmówczyni dała jej obrazek Chrystusa z Koronką do Miłosierdzia Bożego, zachęcając do modlitwy. Oczywiście Jezus znalazł rozwiązanie jej problemów. Znam również historię młodej mamy, która nagle odkryła, że jest poważnie chora. Sąsiadka, widząc jej cierpienie, odważyła się podarować jej obrazek Jezusa Miłosiernego. Nie mówiła: „módl się, a Jezus cię na pewno uzdrowi”. Wiedziała, że Bóg zawsze chce szczęścia człowieka, ale szczęście nie zawsze oznacza uleczenie z choroby. Więc powiedziała tylko: „Proszę, spróbuj powtarzać: Jezu, ufam Tobie”. Jakiś czas potem młoda mama była w Krakowie. Wracając ze szpitala, zobaczyła tramwaj z napisem „Łagiewniki”. Przypomniała sobie, że jest tam sanktuarium, gdzie znajduje się ten obraz, który dostała od sąsiadki. Miała jeszcze chwilę czasu, więc postanowiła tam pojechać. Przed obliczem Jezusa Miłosiernego zostawiła karteczkę z prośbą: „Pomóż mi wytrzymać ból”. Tylko o to prosiła. Już w drodze powrotnej do domu poczuła dziwne mrowienie w chorej ręce i została całkowicie uzdrowiona.

Mamy naprawdę wiele okazji, by stać się apostołami Bożego miłosierdzia. Św. s Faustyna mówiła, że prawdziwa miłość widzi wokół siebie wiele okazji do tego, by innym okazywać miłosierdzie. Życzmy sobie zatem otwartych oczu na to, co możemy zrobić, aby pomóc innym poznać miłosiernego Boga.

Dziękuję za rozmowę.

Źródło:
;