Imieniny: Dionizego, Szczepana

Wydarzenia:

Wywiady

 fot. Sharon Mollerus / flickr.com

Każdy komunikat jest jak zapakowana paczka… Naucz się rozumieć, co ktoś do ciebie mówi, a życie stanie się prostsze! Rozmowa o rozmawianiu Magdaleny Pajkowskiej z o. Tomaszem Gajem OP.

 

M: Po co rozmawiać?

T: To pytanie, na które odpowiedź wydaje się tak oczywista, że aż trudna. Bez rozmowy nie ma porozumienia, nie ma komunikacji. Jeśli nie byłoby komunikacji, każdy żyłby osobno, nie udałoby się nam nic zrobić, nie stworzylibyśmy żadnych więzi. Świat byłby okropny. Cywilizacja jest przecież dziełem wspólnego wysiłku, jest efektem komunikacji.

 

M: Dlaczego się komunikujemy – wymieniamy myśli, informacje czy emocje?

T: To zależy – każdy komunikat to taka zapakowana paczka. Zawiera w sobie cztery poziomy.

Poziom treści – najczęściej na to zwracamy uwagę, szkoła uczy, by skupiać się na informacji.

Poziom ujawnienia siebie, czyli co czuję, myślę o sprawie, o której mówię.

Poziom relacji, czyli odniesienie do tego, jaka relacja łączy mnie z rozmówcą i co o nim myślę 

Poziom apelu, czyli prośbę o to, by ktoś coś robił albo czegoś nie robił.

 

M: Musi być też odbiorca i nadawca tej „przesyłki”. Co jest jeszcze potrzebne, by się porozumieć?

T: Przykład. Przychodzi do mnie ktoś umówiony na konkretną godzinę. Mówi: „Czekam na ciebie pięć minut”. Zobaczmy te cztery poziomy. Treścią komunikatu jest informacja, że czeka pięć minut. Poziom neutralny. Ale na poziomie ujawniania siebie ktoś może mówić, że jest zły, bo musiał czekać pięć minut. Jest też poziom tego, co to zdanie mówi o naszej relacji: „Nie lubię, jak się spóźniasz, nie mogę na tobie polegać”. I poziom apelowy: „Nie spóźniaj się więcej”.

 

M: Jedno zdanie nadawcy – cztery płaszczyzny komunikatu.

T: Tak. Taki komunikat dociera do odbiorcy. On także nie odbiera tego jednorodnie. Odbiorca słucha jakby czworgiem uszu. W zależności, które ucho ma najbardziej wyczulone, tym uchem odbiera najczęściej komunikaty, które do niego docierają.

 

M: Wyczulone czy wyrobione?

T: System edukacyjny wyrabia nam ucho informacyjne. Natomiast jeśli chodzi o stosunki społeczne, to najczęściej mamy wyczulone ucho relacyjne, nazywane uchem drażliwym. Zdanie: „Czekam na ciebie pięć minut” słyszane różnymi uszami znaczy co innego. Ucho relacyjne usłyszy: „Nie mogę na tobie polegać”. Ucho apelowe: „Nie spóźniaj się więcej!”. Z kolei ucho ujawniania siebie, czyli terapeutyczne, usłyszy: „Osoba, która na mnie czeka, jest zła, nie podoba jej się to, że się spóźniam”.

Konflikt pojawia się, gdy rozmówcy porozumiewają się na dwóch różnych płaszczyznach. Ktoś chce po prostu powiedzieć, że chwilę czeka, a ja odbieram to jako atak. On nadaje na płaszczyźnie informacyjnej, a ja słucham tego uchem relacyjnym, drażliwym. Dopowiadam sobie coś, co nie zostało powiedziane i nie było intencją mówiącego. Problem polega na złym odczytaniu płaszczyzny komunikatu.

 

M: Porozumienie jest więc dostrojeniem uszu do rozmówcy?

T: Tak, dobra komunikacja jest wtedy, gdy uszu używamy w sposób elastyczny, podążając za rozmówcą i sytuacją. Wtedy reagujemy adekwatnie, unikając nieporozumienia.

 

M: Czy komunikacja niewerbalna – gesty, mimika – pomaga nam w odczytaniu tego, co rozmówca miał na myśli?

T: Może, ale nie musi. Bo czasem nie ma spójności między gestem a słowem. Pytam kogoś: „Jak się czujesz?”, a ktoś ze smutną miną mówi: „Świetnie”. Wtedy rozmówca nie wie, jak reagować: na to, co widzi, czy na to, co słyszy. Szybciej, bardziej intuicyjnie reagujemy na komunikaty niewerbalne. Są bardziej pierwotne. Dziecko uczy się najpierw komunikacji niewerbalnej.

Problemem są też komunikaty nie wprost, np. aluzje. Słuchający nie wie, czy reagować na żart czy na złośliwość. Żona ugotowała obiad, mąż nic nie mówi. Potem idą odwiedzić znajomych, jedzą jakąś potrawę, a on mówi: „O, jakie to dobre! To prawie takie jak ty, kochanie, ugotowałaś”. I się śmieje. Żona nie wie, jak na to zareagować. Pyta: „Jak to? To nie smakowało ci to, co ugotowałam?”. Wtedy mąż może wycofać się ze złośliwości, pozostając w konwencji żartu: „Kochanie, na żartach się nie znasz? Jesteś przewrażliwiona”. Wtedy żona jest uwięziona w sytuacji, z której nie może wyjść. Cokolwiek powie, będzie przegrana. To, niestety, często spotykana forma komunikacji małżeńskiej – taka publiczna aluzja…

 

M: Jak zatem odpakowywać aluzję? To zależy od poczucia humoru czy od pewności siebie?

T: Rozpakowując aluzję, można spytać: „Co masz na myśli?”. Wtedy ktoś musi się określić, czy powiedzieć mi wprost swoje zdanie czy wycofać się.

 

M: W tej sytuacji trzeba wykazać się odwagą. Nie uciekam, ale staję twarzą w twarz z przeciwnikiem.

T: Tak, bo ta aluzja jest zawoalowaną konfrontacją. Można albo przeżuwać docinek w środku, albo jasno stanąć do konfrontacji. Podobnie w sytuacji, gdy w paczce komunikatu kryje się… bomba. Trzeba ją odpakować bez udawania, że dostaliśmy piękny prezent. Wyobraźmy sobie, że ciocia przychodzi na kolację. Są rodzice, dzieci i jeden nastolatek. Ciocia mówi: „Bo tej dzisiejszej młodzieży w głowach się poprzewracało!”. To komunikat do nastolatka. Ciocia przy kolacji dała chłopakowi bombę. Można zareagować na to albo ulegle, uszy po sobie, albo agresywnie, albo może odpakować starannie tę paczkę i zapytać: „Mówisz o nastolatkach, ja też jestem nastolatkiem, co chcesz mi przez to powiedzieć?”. Rozpakował bombę i ją rozbroił.

 

M: Czy do takiej reakcji potrzeba samoświadomości i pewności siebie?

T: Samoświadomość leży u podstaw dobrej komunikacji. Jeśli jej nie masz – prowadzisz monolog wewnętrzny, pomijając osoby, które są wokół. Każdy komunikat trafia na pokłady niepewności albo kompleksów. Rozmawiasz z kimś i ktoś zaczyna płakać. Jeśli jesteś niepewny siebie, możesz pomyśleć: „To przeze mnie, co ja zrobiłem?”. Płacz drugiej osoby może być zupełnie niezależny ode mnie, lecz też jest ważnym komunikatem.

 

M: To znaczy, że nie możemy wszystkich komunikatów brać do siebie?

T: Tak, ci, którzy nadużywają ucha drażliwego, biorą wszystko do siebie. Obwiniają się o stany ducha innych. A gdyby mądrze słuchali uchem ujawniania siebie, mogliby zapytać: „Czemu płaczesz, jak mogę ci pomóc?”. Bo do problemów możemy podchodzić na cztery sposoby Zaprzeczamy, to znaczy, że nie ma problemu. Unikamy, czyli zamiatamy pod dywan. Trzeci sposób to walka: widzę problem i od razu atakuję. Czwarty, najbardziej dojrzały, to konfrontacja, stawienie czoła problemowi.

 

M: Należy zadawać pytania czy czekać, aż ktoś sam zacznie mówić?

T: Są dwa obrazy pokazujące dwa przeciwstawne zachowania. Obraz klatki i obraz mostu. Klatka zamyka mnie w krainie własnych myśli. Nie pytam, nie sprawdzam, domyślam się, oceniam, interpretuję. Słyszę komunikat: „Czekam pięć minut” i zamykam się ze swoimi domysłami, ale nie pytam. Drugi obraz to jest mostu – przerzucam go, pytając: „Masz mi za złe, że czekasz? Czy zrobiłem ci przykrość?”. Daję szansę na odpowiedź.

 

M: Często boimy się niedyskrecji, naruszenia pytaniem czyichś granic.

T: Wtedy bierzemy odpowiedzialność za drugą stronę. Przecież każdy może powiedzieć: „Nie chcę o tym mówić”. Pytania można różnie zadać. O trudne rzeczy można pytać delikatnie, opisując swój dylemat w podejściu do sprawy: „Nie wiem, czy mogę cię o to zapytać”. Opisuję mój problem. Komunikacja się wtedy otwiera. Pozostawiam rozmówcy wolność. Tu trzeba jednak także odwagi. Pozostawiamy przestrzeń, która może być zagospodarowana.

 

M: Jak rozmawiamy – czy może szerzej: jak reagujemy na siebie nawzajem?

Możemy zrobić to na kilka sposobów. Na przykład zareagować asertywnie. Nie lubię tego słowa, bo to taka nowomowa. Kojarzy się z kimś, kto nauczył się mówić o swoich potrzebach. Wszędzie wstawia swoje „ja” i wszędzie, wszystkim i na wszelkie sposoby odmawia. Ale to nie jest komunikacja asertywna, tylko egoistycznie agresywna. Nie bierze pod uwagę rozmówcy, nie zamierza prowadzić dialogu. Nie tylko broni swojego zamku, ale także atakuje zamki innych.

 

M: Czyli w kontaktach należy określać własne granice?

T: Oczywiście, nie ma państwa bez granic. To wyzwanie zwłaszcza dla kogoś, kto nie jest pewien swoich racji i reaguje w sposób uległy. Nie liczy się z własnymi potrzebami, a bierze pod uwagę głównie rozmówcę.

 

M: Czy chrześcijanin powinien być uległy? Taka święta gapa…

T: Oczywiście, że nie! Źle rozumiemy fragment Ewangelii, gdzie Jezus mówi, by nadstawiać drugi policzek. Tu nie chodzi o to, by dać się bić, bo jak Jezusa uderzył żołnierz, to Jezus zapytał go: „Dlaczego mnie bijesz?”. Uderzenie w twarz to odarcie z godności. Jezus mówi: „Nadstaw drugi policzek, bo twoja godność leży o wiele głębiej i jest zakorzeniona w Bogu. Nikt nie może ci jej zabrać”. To jest zdrowa asertywność. Postawa szacunku do siebie i do drugiego. Wiem, gdzie są moje granice, mam bramy, które mogę otworzyć, ale i zamknąć. Wiem też, gdzie leżą granice drugiej osoby. Jestem świadomy, że jeśli chcę kogoś spotkać, to nie mogę wyważać drzwi, tylko muszę zapukać. Mówię, czego potrzebuję, i słucham, czego potrzebuje druga osoba. Czego ja nie chcę i czego ona nie chce.

 

M: Co jeszcze utrudnia komunikację?

T: Trudno rozmawiać z kimś, kto rozkazuje, krytykuje, moralizuje, obwinia. Wbrew pozorom również udzielanie rad utrudnia porozumienie, bo w ten sposób mówimy rozmówcy – nie wprost: „Sam sobie nie poradzisz”. To takie utwierdzanie w świętej ciapowatości. Także obrażanie, walka na niby-argumenty. Matka mówi do syna: „Załóż czapkę, bo są -2 stopnie”, a syn na to: „Nie -2, tylko -1”. Wykorzystują argumenty, żeby ze sobą walczyć.

 

M: Jaka jest rola milczenia w komunikacji?

T: Milczenie może być ważnym komunikatem. Może mówić: „Jak mi jest z tobą dobrze”, bo możemy razem milczeć. Może być jednak milczenie zaciekłe, kto pierwszy pęknie. Milczenie może być także biernym wyrażeniem złości: „Domyśl się, jak mnie skrzywdziłeś”. Komunikacja jest sztuką mówienia, ale i milczenia. Musi być równowaga pomiędzy nadawaniem i odbieraniem, między słuchaniem i mówieniem.

 

M: O czym warto rozmawiać?

T: O tym, co jest znaczące. O tym, jak nie zmarnować życia. Szkoda czasu na rozmowy o niczym.

Źródło:
;