Imieniny: Dionizego, Szczepana

Wydarzenia:

Wywiady

 fot. Archiwum s. Amabilis / podlasie24.pl

Z s. M. Amabilis Gliniecką ze Zgromadzenia Sióstr Małych Misjonarek Miłosierdzia, misjonarką w kenijskiej miejscowości Mugoiri, rozmawia Jolanta Krasnowska-Dyńka.

 

Zgromadzenie, do którego Siostra należy, jak sama nazwa wskazuje, jest misyjne, ale przecież nie wszystkie siostry wyjeżdżają na misje. Dlaczego Siostra zdecydowała się na wyjazd?

Ojciec Święty Franciszek w orędziu na Światowy Dzień Misyjny podkreślił, że każdy, kto idzie za Jezusem, powinien być misjonarzem. Założyciel naszego zgromadzenia św. Alojzy Orione także był przekonany o tym, iż każda „mała siostra” powinna być „misjonarką Miłości” i to niezależnie od tego, gdzie realizuje powierzony jej apostolat. Bycie misjonarzem nie zależy zatem od miejsca, ale od stylu, w jakim pełnimy posługę. W naszej rodzinie zakonnej istnieje jednak możliwość wyjazdu do krajów misyjnych, z której skorzystałam, odpowiadając jedynie na pragnienie, jakie Bóg złożył w moim sercu, rozeznane jako powołanie misyjne.

 

Dlaczego akurat Kenia?

Byłam tu przed trzema laty. Właśnie tu rozeznawałam wolę Bożą, to miejsce odnalazłam jako „własne”, a zatem tu zapragnęłam powrócić. No i jestem! Jednocześnie wciąż staram się być otwarta i gotowa na posłanie także do innej rzeczywistości, gdzie tylko - i jeśli tylko - Bóg zechce mnie skierować.

 

Gdy do Kenii trafia Europejczyk - wykształcony, ułożony - co taka misja weryfikuje w pierwszej kolejności?

Na to pytanie mogę odpowiedzieć tylko na podstawie swojego doświadczenia. Pierwsze spotkanie z misyjną rzeczywistością zmieniło we mnie bardzo wiele. Przede wszystkim uprościło spojrzenie na własne życie, problemy, z którymi się borykam, potrzeby. Konfrontacja ze światem ludzi realnie ubogich, a jednocześnie pełnych radości, sprawiła, że nabrałam dystansu do moich oczekiwań, przyzwyczajeń, dotychczasowego stylu życia. Po drugie sam przyjazd i pobyt w Kenii sprawiły, iż umocniła się moja wiara w to, że nie ma rzeczy niemożliwych.

 

Placówka misyjna w Kenii ma wieloletnią tradycję. Jak wygląda codzienne życie sióstr w Mugoiri?

Pierwsze misjonarki dotarły tutaj przed 35 laty. Od początku siostry pełnią swój apostolat na terenie dużej parafii, służąc jej naprawdę z oddaniem. Nasza wspólnota w Mugoiri jest bardzo zróżnicowana. Tworzą ją nie tylko zakonnice pochodzące z różnych części Kenii, ale także będące na innych etapach formacji zakonnej. Obecnie jest nas dziewięć, w tym trzy postulantki. Jestem jedyną Polką w całej diecezji. O tym, jak bardzo się różnimy, przypomina nie tylko kolor skóry, ale również język, np. kikuju, kimeru, kisuahili, embu, polski oraz wiele drobnych, ale jednak znaczących przyzwyczajeń, tradycji, obyczajów. Przynależność plemienna jest bowiem dla Kenijczyków bardzo ważna i podkreślają ją przy każdej sposobności. Swój apostolat realizujemy na wiele sposobów. Każda z nas ma inne zadania i obowiązki. Główne obszary naszego zaangażowania to: ewangelizacja i katechizacja dzieci, młodzieży i dorosłych, edukacja i wychowanie w duchu Ewangelii oraz dożywianie dzieci przedszkolnych, apostolat na rzecz ludzi chorych i cierpiących, wspieranie osób chorych na AIDS i ich rodzin, apostolat na rzecz najuboższych - pomoc sierotom, wdowom, samotnym matkom i osobom bezdomnym. Dając pierwszeństwo osobom najuboższym, realizujemy charyzmat miłości naszego założyciela.

 

Z jakimi problemami borykają się Siostry podopieczni?

Mugoiri to niewielka miejscowość położona między wzgórzami. Ludzie utrzymują się głównie z uprawy niewielkich pól, a ich byt zależy w dużej mierze od plonów ziemi. Ubodzy żyją z pracy najemnej. Ich dniówka wynosi od 150 do 300 kenijskich szylingów, co stanowi równowartość 1,5-3 euro. To skromne uposażenie jest jednak dla wielu gwarancją przygotowania posiłku dla rodziny. W prowadzonej przez nas szkole (Don Orione Nursery School), a właściwie należałoby powiedzieć przedszkolu, opiekujemy się ponad 65 dziećmi. Połowa z nich pochodzi z rodzin najuboższych i jest objęta projektem „Adopcji na odległość”. Wiele wychowywanych jest przez samotne matki lub przez dziadków. W trzech skromnie uposażonych klasach zdobywają jednak tę najbardziej elementarną wiedzę, fundamentalną dla ich przyszłej edukacji. Nie jestem bezpośrednio zaangażowana w nasz szkolny apostolat, jednak troszczę się o te najuboższe dzieci i ich rodziny w ramach realizacji projektu „Adopcji Serca”. Najpiękniejszą cząstkę tego apostolatu stanowią osobiste spotkania i poznawanie prawdziwych, konkretnych ludzkich historii. Często jednak jestem zupełnie bezradna wobec ogromu biedy i cierpienia, ale Pan Bóg - przez dobrych ludzi - przychodzi nam wielokrotnie z pomocą. Dzięki przyjaciołom naszej misji udało się odmienić los kilku rodzin. Nie przestajemy się trudzić, by nade wszystko dać ludziom nadzieję. Choć czasami możemy im podarować jedynie naszą miłość, życzliwość, prostą obecność i modlitwę.

 

Bardzo poruszył mnie fragment wywiadu z s. Alicją Kaszczuk, w którym opowiada, jak w Laare podczas liturgii znalazłyście przy jednej z kobiet dziecko, które od urodzenia nie miało zmienianej pieluszki, miało odparzenia na nogach, owrzodzenia na podniebieniu. Ważyło zaledwie 1,6 kg, choć gdy się urodziło - 3,5 kg. Ostatecznie dziewczynka chora na HIV zmarła. Dużo takich rzeczy Siostra widziała?

W Mugoiri, podobnie jak w Laare, także wiele osób zarażonych jest wirusem HIV. Cierpią też na różne schorzenia i dolegliwości z powodu niskiej higieny życia. Powszechnym problemem są jiggers (pchły), które żywią się ludzką krwią i egzystują pod skórą, oraz liczne robaki, jakie przedostają się do układu pokarmowego wraz z zanieczyszczoną wodą. Na naszym obszarze, w przeciwieństwie do Laare, praktycznie jednak nie występuje malaria. Również w kwestii zdrowia staramy się pomagać mieszkańcom, prowadząc niewielkie dyspensarium - tak nazywa się tu przychodnię zdrowia.

 

Słyszałam, że to właśnie Siostra sprawuje opiekę nad tą placówką.

To prawda. Obowiązki objęłam w lutym. Przyznam, że to dla mnie prawdziwe wyzwanie, gdyż nie należę do personelu medycznego i nie byłam w żaden sposób przygotowana do pracy w takim miejscu. Jednak to właśnie w dyspensarium niezwykle doświadczam Bożego prowadzenia i opieki. I cokolwiek dobrego spotyka mnie od ludzi, a na brak życzliwości nie mogę narzekać, wiem, że jest to łaska i dar darmo dany mi przez Boga. O własnych siłach bowiem nigdy nie byłabym w stanie sprostać wymaganiom, jakie zostały mi postawione, ponieważ przejęłam przychodnię, gdy była ona w naprawdę trudnej sytuacji. Także od strony materialnej.

 

Jak jest dzisiaj?

Dzięki ciężkiej i naprawdę solidnej pracy naszego zespołu dyspensarium powoli wychodzi na prostą, choć wiele jest jeszcze do zrobienia. Abyśmy jednak mogli lepiej służyć drugiemu człowiekowi, konieczna jest stopniowa modernizacja. Do przeprowadzania testów w naszym ubogim laboratorium używamy przestarzałych metod i sprzętu, którego nigdy wcześniej w Polsce nie widziałam, gdyż - jak sądzę - już dawno z niego zrezygnowano.

 

Ktoś kiedyś określił Afrykę jak magiczny kocioł. Jak udaje się Siostrom przebić z Dobrą Nowiną przez wielowiekowe uprzedzenia, szamanizm i wiarę w magię?

Ewangelizacja nie zawsze przynosi oczekiwane owoce z uwagi na mocno zakorzenione wierzenia plemienne, które często są nie do pogodzenia z chrześcijaństwem. Wielu ludzi z łatwością zmienia wyznanie, przechodzi z kościoła do kościoła, w Mugoiri działa wiele różnych wspólnot i sekt. Ewangelia nie zawsze trafia na podatny grunt, a ludzie często nie chcą odciąć się od swoich korzeni lub prowadzą tzw. podwójne życie. Ta elastyczność czasem szokuje, czasem niepokoi, a czasem dziwi. Ale takie są misyjne realia. Jednak kiedy spotykam ludzi, nie myślę o tym, jakiego są wyznania, dla mnie - liczy się człowiek. I chcę, by tak pozostało.

 

Jak można pomóc mieszkańcom Mugoiri?

Obecnie największym wyzwaniem jest powtarzający się problem braku wody. Udało nam się troszeczkę naprawić nasz zbiornik (tank) na wodę, ale pora deszczowa będzie dla niego najlepszym sprawdzianem. Po ostatnich opadach woda prawie natychmiast wyciekła. Nie mogę powiedzieć, że nie mam podobnych obaw także i teraz. Konieczna jest wymiana dachu i rynien, bo w czasie deszczu woda często wlewa się do domu. Szukam też sposobu na zwiększenie bardzo skromnych dochodów naszej wspólnoty, która jest miejscem formacji nowych pokoleń - Małych Sióstr Misjonarek Miłosierdzia, bo - zaiste - nakarmić wielu nie jest łatwo, a bez wiary w Bożą Opatrzność to po prostu niemożliwe.

Rodzin i osób starszych oczekujących na pomoc i wsparcie nie da się zliczyć. Do wszystkich nigdy nie uda nam się dotrzeć, ale materac, koc, wiadro, ryż, mąka, a nawet mydło do prania - to źródła prawdziwej wdzięczności i szczerej radości. Udzielając pomocy ubogim, zawsze staramy się włączać ich do pracy na rzecz naszej misji. W ten sposób próbujemy ukształtować w nich postawę współodpowiedzialności i współpracy, minimalizując tym samym ryzyko utrwalania postaw roszczeniowych.

Będę wdzięczna za każdy gest dobroci i życzliwości. Zapraszam na wolontariat misyjny do Kenii, do Mugoiri, by później - dzięki osobistemu doświadczeniu - być po prostu misjonarzem Miłości, tak jak był nim św. Alojzy Orione, nasz założyciel, i tak jak my staramy się nimi stawać dzień po dniu.

 

Dziękuję za rozmowę.


Możesz pomóc!

Wszyscy, którzy chcą wesprzeć posługę s. Amabilis w Kenii, mogą to zrobić przez modlitwę, zbiórkę nakrętek, ofiarę indywidualną.

Kontakt: s. M. Amablis Gliniecka

PO BOX 144
Kahuro – Muranga
Kenia

e-mail: s.m.amabilis@wp.pl lub facebook

Źródło:
;