Imieniny: Dionizego, Szczepana

Wydarzenia:

Wywiady

mary wagner fot. Przewodnik Katolicki

Z Mary Wagner, działaczką pro-life, o cenie, którą płaci za obronę życia, rozmawia Dorota Niedźwiecka

 

Od ostatniego pobytu w Polsce, w październiku dwa lata temu, więcej czasu spędziła Pani w więzieniu niż poza nim. 25 lipca 2015 r. po siedmiu miesiącach opuściła Pani ośrodek dla kobiet w Vanier Center i już 12 grudnia trafiła Pani na pięć miesięcy znów za kraty. Dlaczego – pomimo dotkliwych konsekwencji – wciąż odwiedza Pani kliniki aborcyjne i przekonuje kobiety, by donosiły ciążę?

– Odpowiem słowami św. Katarzyny ze Sieny: Gdybyśmy wiedzieli po co nas Pan Bóg stworzył, [swoją energią] zapalilibyśmy cały świat (…). Chrystus wzywa nas do miłości bezwzględnej, niezależnie od towarzyszących jej czynników. W Ewangelii Mateusza mówi wyraźnie: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tym maluczkich, Mnieście uczynili”. Uważam, że nie mogę opuścić nie tylko tych dzieci, ale także – ich matek. I dotyczy to także sytuacji, w których przychodzi po mnie policja i zabiera do radiowozu. Dlatego także w więzieniu, wraz z Lindą Gibbons, rozmawiamy z kobietami, które dokonały aborcji.  

 

Docierały do nas wiadomości, że w więzieniu źle Panią traktowano.

– Nie wiem, czy „źle” to odpowiednie słowo – zwłaszcza wobec faktu, jak wielu chrześcijan cierpi dziś za swoją wiarę. Mozna w pewnym sensie uznać za takie niektóre zachowania personelu więziennego. Nie sądzę jednak, by było ono wymierzone we mnie. Jeśli ktoś jest skazany, automatycznie staje się traktowany jak przestępca. Natomiast tortur (co zdarzało się doświadczać osobom wcześniej zamykanym, np. za udział w demonstracjach) nie doświadczyłam. Dla mnie najtrudniejszym doświadczeniem był brak Mszy św. , na którą – gdy jestem na wolności – mam zwyczaj chodzić codziennie. Jej brak to dla mnie duże wyzwanie.

 

Wciąż zastanawiam się, jak to możliwe, że w demokratycznym kraju można uwięzić kogoś za przekonania. Może zamiast reagować na jednostkowe sytuacje, mogłaby Pani wpłynąć na zmianę prawa?

– Podjęłam takie działania, starając się nadać im wymiar konstytucyjny, w 2014 r. Gdy miałam sprawę w sądzie, wezwaliśmy ekspertów, by wypowiedzieli się na temat tego, kiedy zaczyna się ludzkie życie. Chcieliśmy w ten sposób  doprowadzić do ustanowienia precedensu lub przynajmniej do zapisania  w dokumentach sądowych takich głosów. Niestety, na pierwszej rozprawie sędzia stwierdził, że eksperci są nieobiektywni, i musimy poszerzyć ich pulę. Tak skończyła się moja próba działania na sali sądowej.

 

Kanada jest krajem, w którym przeważają chrześcijanie. Jak to się stało, że aborcja stała się w nim tak dostępna?

– Myślę, że mentalnie ten proces rozpoczął się wtedy, gdy chrześcijanie zaczęli oddzielać swoje poglądy w życiu prywatnym od sfery życia publicznego, nie chcąc innym narzucać swojego sposobu myślenia.  Do 1969 r. aborcja była traktowana w Kanadzie jako zabójstwo. Potem uznano, że możemy się na nią zgodzić, jeśli zagrożone jest zdrowie kobiety. Nie określono przy tym dokładnie, czy chodzi o zdrowie fizyczne, psychiczne, emocjonalne i z czasem do tego paragrafu zaczęto przyporządkowywać różne sytuacje.  Obecnie Kanada prawnie za początek życia ludzkiego uznaje moment urodzenia. W czerwcu została wprowadzona kolejna ustawa legalizująca zabijanie: eutanazję.

 

Jest wiele osób, które wspierają działania pro-life poprzez modlitwę. Niektórzy powiedzieliby, że to może wystarczyć. Po co narażać się tak zdecydowanym działaniem jak Pani?

Bardzo mocno odczuwam modlitewne wsparcie wielu osób, w tym Polaków. I rozumiem prowokacyjną nutę, zawartą  w tym pytaniu. Uważam, że tego rodzaju pytania powstają w naszych głowach, gdy patrzymy na aborcję jako na abstrakcję. Gdy nie widzimy tego konkretnego człowieka, jego twarzy. I tej konkretnej matki, która przecież też jest ofiarą aborcji. Gdy z abstrakcyjnych debat przenosimy uwagę na konkret, dostrzegamy, że aborcja jest realna (dotyczy realnie istniejącego człowieka) i jest przerażająca.

 

Nie wszystkie spotkane kobiety w ciąży, które rozważają aborcję, udaje się Pani odwieść od ich zamiarów. Dlaczego?

– Myślę, że u wielu kobiet przeszkadza lęk, swego rodzaju założenie, że dziecko utrudni mi funkcjonowanie, naruszy lub zabierze dotychczasowy sposób życia i decydowania o sobie. Bardzo ważna jest przy tym postawa chłopaka lub męża, który albo wspiera kobietę tak, by chciała urodzić dziecko, albo utwierdza w decyzji, że dziecko trzeba zlikwidować. Przyczyną jest też – wspomniane przeze mnie – abstrakcyjne myślenie o aborcji.

Jest też jeszcze inny powód. W niektórych kobiecych pismach w Ameryce pojawiają się już stwierdzenia, że nawet jeśli wiem, że dziecko w moim łonie to człowiek, nie zmienia to faktu, że dla mnie liczy się przede wszystkim mój komfort.

 

Wspomniała Pani o roli mężczyzn w ocalaniu dziecka przed aborcją.

– Nie wiem, jak jest w Polsce, natomiast w Kanadzie panuje sprzeczność. Powiedziałabym nawet, że mężczyźni są w jakiejś mierze prześladowani. Jeśli mama dziecka chce je zabić, jego ojciec nie ma prawa głosu. Natomiast gdy dziecko się rodzi, na nim spoczywa duża część odpowiedzialności, by stworzyć mu warunki do życia. De facto mężczyzna swoje prawa jako ojciec zyskuje dopiero po urodzeniu.

Zmieniając nieco aspekt: ważne dla mnie w kontekście mężczyzn jest także stwierdzenie matki Teresy z Kalkuty, że aborcja będzie się przyczyniała do tego, że mężczyźni będą traktowali kobiety jak przedmioty. A to z kolei będzie powiększało liczbę aborcji. Myślę, że tak jest.

 

Po czym poznaje Pani, że rodzic zaczyna dopuszczać do siebie myśl, że jego dziecko może się jednak urodzić?

– Dobrym znakiem są dla mnie łzy w oczach kobiety. Pamiętam takie spotkanie z kobietą i jej chłopakiem, podczas którego nie mówiła nic. Zobaczyłam w jej oczach łzy. Potem wyszli – nie zabili dziecka.

 

Gdyby zwracała się Pani teraz do osoby, która chce dokonać aborcji, co Pani by jej powiedziała?

– Najpierw zwrócę się do nas wszystkich. Uważam, że bez względu na to, z jakich przyczyn osoba decyduje się na aborcję, jest bardzo dobrze, że stwarzamy miejsca, w których otrzyma konkretną pomoc w donoszeniu, urodzeniu czy nawet wychowywaniu dziecka. I to daje dobry rezultat, gdy mówimy rodzicom wahającym się przyjąć dziecko, gdzie mogą zwrócić się po pomoc.

I jeśli teraz czyta te słowa ktoś, kto rozważa taką decyzję: proszę Cię, byś się teraz pomodliła albo pomodlił. Wyciszyła/-ył i poprosiła Matkę Boską o radę. Jeśli nie jesteś wierząca, na pewno znajdziesz w otoczeniu kogoś, kto afirmuje życie. Możesz go poprosić o modlitwę, dobrą radę. Jeśli  lekarz zdiagnozował u Twojego dziecka wadę genetyczną, uwierz, że mimo to dziecko może stać się Twoją radością. Nawet gdy miałoby się pojawić tylko na chwilę.

Źródło:
;