Imieniny: Dionizego, Szczepana

Wydarzenia:

Wywiady

Nie warto odkładać rozliczenia z przeszłością

pomnik upamiętniający ofiary rzezi wołyńskiej na cmentarzu rakowickim w krakowie fot. Zygmunt Put / wikipedia.org

Rozmowa z dr. Andrzejem Szabaciukiem, adiunktem w Katedrze Studiów Wschodnich w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.

 

Panie Doktorze, dlaczego jako datę upamiętnienia zbrodni wołyńskiej przyjęty został dzień 11 lipca?

Dzień ten ma znaczenie symboliczne. Właśnie 11 lipca 73 lata temu oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii przeprowadziły skoordynowane ataki na ponad 100 polskich miejscowości na Wołyniu. Masowo przeprowadzone rzezie na znacznym obszarze uniemożliwiły skuteczną obronę i drastycznie zwiększyły liczbę ofiar ukraińskich nacjonalistów. Dodajmy, że wszystko to miało miejsce w niedzielę, więc w wyniku ataków śmierć poniosło również kilkudziesięciu duchownych. Zniszczono też wiele świątyń rzymskokatolickich. Część szturmów przeprowadzono w czasie nabożeństw w świątyniach. Swego czasu zorganizowano na ten temat seminarium naukowe na KUL pt. „Niedokończone msze wołyńskie”. Można powiedzieć, że po tych dramatycznych wydarzeniach sieć parafialna Kościoła rzymskokatolickiego nigdy nie wróciła do dawnej świetności.

 

Kim były ofiary nacjonalistów ukraińskich?

Jest to niezwykle trudne pytanie. Oczywiście w ogromnej większości byli to Polacy, ludność cywilna (w tym kobiety, dzieci, osoby schorowane i starsze), ale oddziały UPA zwalczały też inne zbrojne ugrupowania ukraińskie niepodzielające ich poglądów, zginęło też wielu zwykłych Ukraińców, którzy odmówili udzielenia wsparcia oddziałom powstańczym UPA czy pomogli Polakom w potrzebie. A takich też było wielu. Wśród ofiar wymienić należy jeszcze Żydów, Niemców (kolonistów niemieckich żyjących tam od pokoleń), Czechów, Ormian.

 

Co tak naprawdę tkwi u źródeł akcji wymierzonej w Polaków?

Odpowiedź na pytanie o genezę tych wydarzeń również nie jest prosta. Ukraińscy badacze na czele z Wołodymyrem Wiatrowyczem, prezesem ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej, forsują tezę, że rzeź wołyńska i galicyjska stanowiły element tzw. drugiej wojny polsko-ukraińskiej (pierwsza miała miejsce po odzyskaniu niepodległości przez Polskę w 1918 r. i trwała mniej więcej do marca 1919 r.; jej najgłośniejszym epizodem była bohaterska obrona Lwowa). Co więcej, Wiatrowycz sugeruje, że polska polityka narodowościowa okresu międzywojennego sprowokowała takie zachowania Ukraińców. Z tezami tymi polemizuje Grzegorz Motyka, niezwykle rzetelny i skrupulatny badacz stosunków polsko-ukraińskich. W jego opinii zmasowany atak na ludność cywilną przeczy takiej tezie. Tak więc wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z przemyślanym i bezwzględnie wcielonym w życie planem ludobójstwa, którego celem było usunięcie ludności polskiej z Wołynia i Galicji Wschodniej. Dlatego winą za ludobójstwo na Wołyniu należy obarczyć ukraińskich nacjonalistów, którzy koordynowali i podjudzali ludność ukraińską do ataków na miejscowych Polaków.

 

Czy obejmowała ona tylko Wołyń? Jak długo trwała?

Oczywiście rzezie przeprowadzono nie tylko na Wołyniu, ale także w Galicji Wschodniej, na Podkarpaciu i Lubelszczyźnie, ale największą intensywnością i brutalnością cechowały się ataki na Wołyniu i w Galicji.

Pierwsze, pojedyncze ataki na ludność polską odnotowano już w 1942 r., apogeum przypadło na lato 1943 r., ale kolejne fale rzezi powtarzały się aż do 1944 r., do momentu zajęcia tych terenów przez wojska sowieckie. W sumie szacuje się, że z rąk ukraińskich nacjonalistów śmierć poniosło ok. 100 tys. Polaków.

 

Do dzisiaj żyją świadkowie tych wydarzeń, o których nie bez powodu mówi się często „trudna pamięć”. Wspominają, że modlili się o śmierć z rąk Niemców, ponieważ ci zabijali ludzi, a Ukraińcy - rżnęli. Skąd brało się to niewyobrażalne, zwierzęce okrucieństwo?

Myślę, że była to część planu sterroryzowania ludności, która po tych wydarzeniach nie wyobrażała sobie dalszego życia na tych terenach. Dodatkowo przebieg rzezi dowodzi, że mieliśmy do czynienia z atakami na bezbronną ludność cywilną, która najczęściej nie potrafiła skutecznie obronić się przed dobrze zorganizowanymi i uzbrojonymi oddziałami UPA. Partyzanci ukraińscy mieli na wyposażeniu broń palną, ale skoro ludność wiejska była całkowicie bezbronna, nie było konieczności jej użycia.

 

Jaką rolę w formowaniu się oddziałów UPA oraz nasileniu akcji mordowania Polaków należy przypisywać okupantowi tych terenów, tj. Niemcom sprawującym od 1941 r. władzę na Wołyniu i w Galicji?

Na temat roli Rosjan i Niemców w wydarzeniach na Wołyniu i w Galicji szeroko rozpisują się badacze z Ukrainy. Od lat forsują tezę, że konflikt polsko-ukraiński był podsycany i kierowany czy to przez Niemców, czy Związek Radziecki. Do tych rewelacji należy odnosić się jednak z dużym dystansem. Oczywiście, niemiecki okupant starał się wyzyskać napięcia w stosunkach polsko-ukraińskich do swoich partykularnych celów, formując oddziały złożone z ukraińskich ochotników, walczące po stronie nazistów. Ukraińcy masowo werbowani byli do oddziałów policji, z nich rekrutowano również strażników obozów koncentracyjnych, m.in. w Sobiborze, Bełżcu czy na Majdanku w Lublinie. Formacje złożone z Ukraińców wzięły czynny udział w holokauście. Sami Ukraińcy oczywiście nie mordowali Żydów, ale zmuszani byli do pomocy oddziałom Einsatzgruppen. Niektórzy badacze sugerują, że właśnie te doświadczenia mogły mieć poważny wpływ na późniejsze decyzje podjęte przez ukraińskie kierownictwo. Dowiodły bowiem, że masowa eksterminacja przedstawicieli określonego narodu - fizyczne wyeliminowanie go z danego terenu, nie jest czymś abstrakcyjnym, lecz jak najbardziej realnym.

 

W dyskusjach nad sprawą wołyńską pojawiają się zarzuty, że Polakom na Ukrainie nie przyszli z pomocą Polacy skupieni w szeregach AK.

Problem ten jest niezwykle złożony. Z perspektywy ponad 70 lat łatwo jest nam krytykować decyzje kierownictwa AK. Warto jednak mieć świadomość złożoności sytuacji, w jakiej operowało Polskie Państwo Podziemne w tamtym okresie. Przede wszystkim należy jednak pamiętać, że nikt nie spodziewał się, że rzezie na Wołyniu i w Galicji będą miały tak masowy i brutalny charakter. Dowodem na to jest ogromne zaskoczenie ludności cywilnej. Państwo Podziemne nie dysponowało odpowiednimi siłami mogącymi skutecznie obronić Polaków na Wołyniu i w Galicji przed atakami ukraińskich nacjonalistów i osób im sprzyjających. Przerzucenie znaczących sił na te tereny było praktycznie niemożliwe bez zgody niemieckiego okupanta, dlatego Polacy musieli bronić się sami, tworząc oddziały samoobrony.

 

Na obchodach 70 rocznicy wołyńskiej zbrodni w naszym kraju położyła się cieniem tzw. polityczna poprawność. Czy podziela Pan opinię, że pamięć o Wołyniu jest w Polsce nie dość, że niedostateczna, to jeszcze zmanipulowana i spłycona wskutek dążeń do „dobrych relacji” z naszym wschodnim sąsiadem?

Oczywiście polityczna poprawność, rozumiana w tym wypadku jako niechęć do podejmowania trudnych tematów historycznych, jest poważnym problemem. Odkładanie rozliczenia z przeszłością sprawi, że temat Wołynia będzie stale powracał. Póki co nie udało nam się wypracować takiego konsensusu jak w stosunkach polsko-niemieckich. Warto jednak pamiętać, że postawa władz polskich jest w jakieś mierze zasadna. Moim zdaniem należy wyraźnie oddzielić wydarzenia historyczne od bieżących stosunków politycznych Polski i Ukrainy. Nie należy zapominać, że Ukraina walczy z wielowymiarową agresją rosyjską. Jednym z kluczowych elementów wojny nowego typu jest wojna informacyjna, wojna propagandowa. Od przebiegu i wyniku tej wojny zależy przyszłość nie tylko Ukrainy, ale i Polski. Powinniśmy pamiętać, ze Federacja Rosyjska stara się wykorzystać spory polsko-ukraińskie o wydarzenia na Wołyniu i w Galicji do kompromitowania władz w Kijowie na arenie międzynarodowej. Głęboko wierzę, że z czasem uda się Polakom i Ukraińcom wypracować wspólne stanowisko. Taka wola jest po obu stronach. Uważam, że proces ten może przyśpieszyć emisja filmu „Wołyń” w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego. Pamiętamy, jak pozytywnie na polsko-ukraiński dialog historyczny wpłynął swego czasu film „Ogniem i Mieczem”. Ważnym elementem wypracowania takiego porozumienia będzie również Muzeum Ziem Wschodnich Dawnej Rzeczypospolitej w Lublinie (zwane potocznie Muzeum Kresów), w którego tworzeniu mam okazję uczestniczyć. Oczywiście każde porozumienie musi być oparte na prawdzie, wierzę jednak, że nie zabraknie po obu stronach osób pragnących rzetelnego wyjaśnienia sprawy.

 

Przed kolejną rocznicą zbrodni wołyńskiej dwóch byłych prezydentów Ukrainy, przywódcy Kościołów i intelektualiści wystosowali specjalny list, w którym apelują o ustanowienie wspólnego dnia pamięci konfliktów ukraińsko-polskich na rzecz wzajemnego pojednania. Jaki tak naprawdę cel przyświeca autorom listu? Co o tym geście mówią sami Ukraińcy?

Wiemy, że list ten wywołał mieszane uczucia w Polsce. Polacy nie kwestionują, że pojednanie polsko-ukraińskie jest konieczne. Powinno ono opierać się, jak już wspominaliśmy, na prawdzie, ale także na wzajemnym szacunki i publicznym wyznaniu swoich win. A niestety ukraińscy historycy i - szerzej - intelektualiści mają problem z jednoznacznym stwierdzeniem, kto ponosi główną odpowiedzialność za rzeź wołyńską. Podobnie jest z tym listem. Ogólne sformułowania np. „tragedia wołyńska”, sugerują, że obie strony ponoszą równą odpowiedzialność. Polacy nie mogą się zgodzić z taką interpretacją wydarzeń na Wołyniu i w Galicji. Punktem wyjścia do dalszego prowadzenia rozmów jest uznanie odpowiedzialności ukraińskich nacjonalistów za masakry na polskiej ludności cywilnej. Ogromniej większości ukraińskich elit przychodzi to bardzo trudno. Dlatego ze zdziwieniem przyjęli, że kolejna inicjatywy strony ukraińskiej spotkała się z dość chłodnym przyjęciem w Polsce. Naszym obowiązkiem jest uświadomienie naszemu wschodniemu sąsiadowi, czego oczekujemy, jakie są warunki pojednania polsko-ukraińskiego. Wierzę, że prędzej czy później nastąpi przełom.

 

Dziękuję za rozmowę.

Źródło:
;