Imieniny: Anastazji, Eugenii

Wydarzenia:

Wywiady

Z Adamem Woronowiczem – odtwórcą głównej roli w filmie „Dwie korony” – rozmawia Artur Stelmasiak

 

ARTUR STELMASIAK: – Jest Pan „świętym” aktorem. Zagrał Pan już bł. ks. Jerzego Popiełuszkę, a teraz św. Maksymiliana Marię Kolbego. Kto będzie następny?

ADAM WORONOWICZ: – Po pierwsze nie jestem „świętym” aktorem, a po drugie ja tego nie planuję i nie wiem, kogo w przyszłości zagram. Ale jeśli chodzi o tych dwóch świętych, to historia w pewien sposób zatoczyła koło. Była nawet scena w filmie „Popiełuszko. Wolność jest w nas”, gdy mały Alek Popiełuszko przeglądał i czytał „Rycerza Niepokalanej”. Ks. Jerzy był zafascynowany o. Maksymilianem.

 

– Tytułowe „Dwie korony” oznaczają czystość i męczeństwo. One też są wspólnym mianownikiem dla bł. ks. Jerzego i św. Maksymiliana.

– Kto wie, czy mały Alek, wpatrując się w postać św. Maksymiliana, nie pragnął takich koron dla siebie. Historia pokazała, że tak się stało. Ks. Jerzy żył w kulcie prymasa Stefana Wyszyńskiego oraz o. Maksymiliana. Pamiętam swoją ministrancką pielgrzymkę w latach 80., podczas której nawiedziliśmy grób ks. Popiełuszki i Niepokalanów. W jakiś sposób moje życie też jest wpisane w kult tych dwóch wyjątkowych kapłanów.

 

– Czy zagrał Pan w tym filmie z pobudek religijnych, misyjnych?

– Moim zdaniem, powinniśmy pamiętać o naszych wielkich świętych. Tak jak naród wybrany przekazywał historię wielkich cudów z pokolenia na pokolenie, tak my w Polsce musimy kultywować pamięć wielkich osób. Należy opowiadać ich niesamowite historie na nowo, byśmy nigdy o nich nie zapomnieli. Na świętych możemy budować ducha narodu i umacniać naszą wiarę. Ten film powstał właśnie dlatego, by ukazać niezwykłość i aktualność św. Maksymiliana. Wydaje mi się, że pokazaliśmy go w nowym,wcześniej nieznanym świetle.

 

– Jest Pan jedynym w Polsce, a być może i na świecie aktorem, który zagrał dwóch męczenników dwóch totalitaryzmów XX wieku – nazizmu i komunizmu. Który z tych świętych jest Panu bliższy?

– Faktycznie jest to niesamowite doświadczenie, bo ci święci są ważną częścią polskiej historii i naszej duchowości. Cieszę się, że pomogłem przybliżyć postaci ks. Jerzego, a teraz św. Maksymiliana. Oczywiście bł. ks. Popiełuszko jest mi bliższy, bo wiążą się z nim moje osobiste wspomnienia. Gdy został zamordowany, miałem 11 lat. Ale z dzieciństwa pamiętam też wspomnienia moich dziadków z II wojny światowej. Lata 70. i 80. były czasem, gdy wspomnienia z okresu okupacji były bardzo żywe. Wszyscy się cieszyli, gdy w 1982 r. o. Maksymilian został ogłoszony świętym. Był on jednocześnie pierwszym męczennikiem II wojny światowej wyniesionym do chwały ołtarza. Jestem więc z pokolenia, które jeździło do Niepokalanowa i Częstochowy na pielgrzymki i jednocześnie na własne oczy widziało, co się dzieje w PRL-u. Ks. Jerzy i o. Maksymilian wpisują się w historię Polski oraz Bożej opieki nad nami.

 

– Czy można powiedzieć, że w mrocznych czasach naszej historii drogę oświetlali nam święci?

– W tym czasie, gdy św. Maksymilian oddawał swoje życie w Auschwitz, kilkadziesiąt kilometrów dalej młody Karol Wojtyła pracował w kamieniołomie Solvay, a tuż obok tego kamieniołomu w 1938 r. umarła prosta i nikomu nieznana s. Faustyna Kowalska. Wydaje mi się, że nagle w dziejach świata Polska urasta do duchowej potęgi. Prymas August Hlond wskazał, że jeżeli przyjdzie zwycięstwo, to przyjdzie przez Maryję, a kard. Wyszyński mówił, że ostateczne zwycięstwo nad komunizmem dokona się w Polsce.

 

– Powiało mesjanizmem...

– Jestem daleki od takich wielkich haseł, bo takie określenia mogą nam przeszkadzać i odcinać tlen potrzebny do duchowego rozwoju. Gdy grałem młodego ks. Stanisława Dziwisza w spektaklu „Totus Tuus” dla Telewizji Polskiej, uświadomiłem sobie, że 13 maja 1981 r. na Placu św. Piotra wydarzyło się coś, co opatrznościowo zmieniło losy świata. Zamach był realnym złem, z którego Niepokalana wyprowadziła bardzo wielkie dobro. Ona cudownie uratowała życie Papieża i skierowała całą uwagę świata na tajemnice fatimskie. Kilka lat później jak domek z kart upadł cały komunistyczny blok wschodni. Być może zawierzenie Maryi przez prymasa Wyszyńskiego, a później Jana Pawła II uratowało cały nasz świat.

 

– O. Maksymilian też chciał ratować świat przez Niepokalaną.

– O. Maksymilian całkowicie zawierzył się Niepokalanej. Mówił nawet, że jak Ona będzie chciała, to może rozrzucić jego kości. Pragnieniem o. Kolbego było zdobywanie świata dla Niepokalanej, a więc jego życie i śmierć okazały się opatrznościowe w perspektywie tego, co się wydarzyło później. Proszę spojrzeć: prymas Wyszyński zawierza Polskę Maryi, a Jan Paweł II zawierza Jej Rosję i cały świat. Można powiedzieć, że o. Maksymilian był zapalnikiem, a wielki płomień został rozniecony już po jego śmierci.

 

– A więc zwycięstwo i losy Polski są w rękach Maryi?

– Czy nam się to podoba, czy nie, Polska jest królestwem Maryi. Ta ośmieszana, prosta i przaśna maryjność Polaków jest naszym największym atutem. Proszę zobaczyć, że wszyscy wielcy w naszej historii oddawali hołd naszej Królowej na Jasnej Górze. Jedynym królem, który tego nie uczynił, był Stanisław August Poniatowski.

 

– I nie najlepiej się to dla Polski skończyło... Ale wróćmy do filmu „Dwie korony” i św. Maksymiliana.

– Jego całkowite zawierzenie Niepokalanej doskonale wpisuje się w historię opieki Maryi nad Polską i światem. Nawet nasz film ukazuje się w październiku 2017 r. – w setną rocznicę ostatnich objawień fatimskich oraz w 100-lecie powstania Rycerstwa Niepokalanej. Ta zbieżność dat nie była planowana, bo film powstawał długo i w wielkich trudach. Dziś bardzo się cieszę, że możemy pokazać go szerokiej widowni.

 

– Wydaje mi się, że film odkurza postać franciszkanina z Niepokalanowa. Jaki jest św. Maksymilian w „Dwóch koronach”?

– Stacje telewizyjne z całego świata transmitowały pielgrzymkę papieża Franciszka do obozu Auschwitz-Birkenau. Wszyscy widzieli, jak Ojciec Święty modli się w celi głodowej św. Maksymiliana. Wówczas cały świat zapytał: Kim jest ten Kolbe, co to za postać? I myślę, że ten film jest odpowiedzią na to pytanie. Liczę na to, że o św. Maksymilianie usłyszał teraz cały świat.

 

– Do każdej roli bardzo starannie się Pan przygotowuje. Pewnie powstawanie filmu o św. Maksymilianie było dla Pana jak rekolekcje z kolejnym świętym. Czego Adam Woronowicz dowiedział się o św. Maksymilianie w tym czasie?

– Uświadomiłem sobie, że bardzo mało wiedziałem o o. Maksymilianie. Swoją całą wcześniejszą wiedzę zapakowałem do obrazka, na którym o. Kolbe jest w obozowym pasiaku. Patrzy z niego starszy, wychudzony człowiek w okularach, który oddał życie za Franciszka Gajowniczka. Aż wstyd przyznać, że go praktycznie w ogóle nie znałem.

 

– Film pokazuje, że o. Maksymilian był wulkanem pozytywnej energii, który czerpał z życia pełnymi garściami. Czy można powiedzieć, że w pewien sposób był szalony?

– To był człowiek, który bardzo mocno wykraczał poza swój czas i ówczesne schematy. Wiele osób, oglądając „Dwie Korony”, będzie przecierać oczy ze zdumienia, gdy zobaczy, jakie o. Maksymilian miał zainteresowania, jakie miał idee i co próbował wcielić w życie. Moim zdaniem, wszyscy święci są na swój sposób szaleni. Przecież Matka Teresa z Kalkuty szła na lotnisko bez jednego dolara w kieszeni i mówiła, że musi lecieć. W filmie pokazujemy, jak o. Maksymilian jedzie do Japonii bez znajomości tego egzotycznego języka i zabezpieczenia finansowego, a już miesiąc po przyjeździe wydaje po japońsku „Rycerza Niepokalanej”, który zresztą ukazuje się do dnia dzisiejszego.

 

– Był Pan już ubekiem, seryjnym mordercą, ks. Dziwiszem, bł. ks. Popiełuszką i św. Maksymilianem. Na koncie Adama Woronowicza jest bardzo dużo ról. Kogo woli Pan grać – dobrych czy złych?

– Te wszystkie postacie łączy słowo: człowiek. Zło też musi być dobrze zgrane i powinno być wyraziste. Staram się pokazać człowieka, który jest w dramatycznej sytuacji. Często są to ludzie na samym dnie swojego człowieczeństwa. Maksymilian pokazuje nam, że człowiek może znaleźć się na samym dnie nieludzkiego piekła i jednocześnie doświadczać wyjątkowej obecności Pana Boga. Gdy człowiek potrafi w ekstremalnych warunkach włączyć swoje cierpienie w Ofiarę Chrystusa, to wówczas ten świat staje się lepszy. Dzięki takim ludziom wygrywa dobro i ten świat może przetrwać.

Oceń treść:
Źródło:
;