Imieniny: Dionizego, Szczepana

Wydarzenia:

Wywiady

droga krzyżowa fot. Krzysztof Petela

Z Geraldą Xhameta, ochrzczoną muzułmanką, która niosła krzyż na Drodze Krzyżowej podczas ŚDM w Krakowie, o odkrywaniu Boga rozmawia ks. Mirosław Tykfer

 

Byłaś muzułmanką. Postanowiłaś jednak przyjąć chrzest. Dlaczego?

– Jestem Albanką. Przyjechałam do Włoch prawie sześć lat temu. Moja cała rodzina jest muzułmańska, ale ja byłam raczej religijnie obojętna. Oczywiście jako dziecko robiłam to, co kazali mi rodzice, którzy są religijni. Kiedy jednak podrosłam, oddaliłam się od mojej wiary.

 

Dlaczego tak się stało?

– Miałam wiele pytań, na które nie znajdowałam odpowiedzi w mojej religii, a może było po prostu tak, że nikt mi tych odpowiedzi nie potrafił wtedy udzielić.

 

Co to znaczy, że Twoi rodzice są religijnymi muzułmanami?

– Wierzą w Boga, ale nie są praktykujący. Bardzo wierzą w Boga, ale np. nie przestrzegają ramadanu.

 

Czy dlatego, że sama miałaś wątpliwości, a Twoi rodzice de facto nie praktykują swojej wiary, postanowiłaś zmienić religię?

– Nie, to nie tak. Ja nie zmieniłam religii, jak zmienia się zdanie na jakiś temat, jakąś ideę. To była raczej droga, którą przeszłam w sobie. Początkiem tej drogi było doświadczenie bycia przyjętym przez wspólnotę Sant’Egidio, która opiekuje się ubogimi, imigrantami i uchodźcami.

 

W jaki sposób trafiłaś do wspólnoty?

– Na uniwersytecie. Otrzymałam od nich zaproszenie. Dzięki spotkaniom we wspólnocie zaczęłam na nowo stawiać sobie ważne pytania o moje życie. Moje przemyślenia były jednak inspirowane otwartością ludzi, których tam spotkałam.

 

Która z odpowiedzi na Twoje pytania okazała się kluczowa?

– Odkryłam wiarę, która jest otwarta na drugiego człowieka. Wiarę, która nie koncentruje ludzi na sobie. Wspólnota się modli, ale zawsze w taki sposób, że myśli się o innych; szuka dobra innych, a nie tylko swojego.

 

Nie znalazłaś tego w islamie?

– To nie tak. Nie powiedziałabym, że zostawiłam religię. Ja po prostu odnalazłam Boga. Ja nie mam nic przeciwko islamowi. Moi rodzice nadal są muzułmanami. To nas nie dzieli. Także mój brat jest muzułmaninem. Ja z nimi nie walczę. Dla moich rodziców nie było problemem to, że teraz wyznaję inną religię. Wiem, że raczej bolał ich fakt, że kiedyś pozostawałam daleko od Boga.

 

Co powiedzieli rodzice, gdy dowiedzieli się o Twojej decyzji dotyczącej chrztu?

– Powiedzieli, że dla nich ważne jest moje odkrycie Boga, a nie zmiana religii. Ich zdaniem byłoby dla mnie gorzej, gdybym pozostawała nadal religijnie obojętna, niż że jestem chrześcijanką. Dla nich Bóg jest jeden.

 

Co więc było momentem decydującym o Twojej konwersji?

– Jak wspomniałam, odnalazłam odpowiedzi na najważniejsze pytania, które nosiłam głęboko w sobie.

 

Która z nich przechyliła szalę w stronę chrześcijaństwa?

– Studiowałam historię. Ucząc się o historii Albanii, spostrzegłam, że religie bardzo często były używane do dzielenia ludzi. Nigdy nie potrafiłam zaakceptować religii, która chce dzielić, a nie łączyć. Studiując historię, zrozumiałam też, że nasi okupanci zawsze używali religii do celów politycznych, abyśmy wewnątrz naszego społeczeństwa stawali się dla siebie wrogami. Wmawiali nam, że inni ludzie nie są naszymi braćmi. Do tego stopnia, że nawet inni Albańczycy wydawali się naszymi przeciwnikami tylko dlatego, że nie wyznają tej samej religii. Myślę, że był to główny powód mojego dystansu do religii w ogóle, a nie tylko do islamu.

 

Czy właśnie fakt, że religia może dzielić sprawił, że postanowiłaś zmienić wyznanie? Czy może miały na to wpływ jeszcze inne kwestie?

– Na tym gruncie pojawiały się inne pytania, chociażby te, dotyczące istnienia zła. Uczestnicząc w spotkaniach wspólnoty we Włoszech, która pomaga imigrantom i ubogim, zobaczyłam, że jej członkowie nie chcą ludzi dzielić, ale łączyć. Odkryłam osoby, których religijność dąży do jedności, a nie do rozłamu. Wtedy pojawiło się we mnie pragnienie, aby wspólnie z nimi tworzyć lepszy świat. Taki, w którym pomimo wszelkich różnic kulturowych i religijnych może istnieć pokój.

 

Ile upłynęło czasu od początku bycia we wspólnocie do decyzji o chrzcie?

– Trzy lata. Na początku włączyłam się w działania wspólnoty nie z powodów religijnych, ale dlatego, że pomaga ubogim. Muszę przyznać, że ze względu na moje wcześniejsze przemyślenia, wymiar duchowy wspólnoty mnie drażnił.

 

Jak mogła spodobać się Tobie wspólnota religijna, skoro miałaś duży dystans do Boga?

– Na początku nie przychodziłam na modlitwę. Chciałam spotykać się we wspólnocie tylko z powodu służby ubogim. To zaangażowanie na rzecz potrzebujących bardzo mnie pociągało, wręcz fascynowało. Z czasem zaczęłam przychodzić też na modlitwę i odkryłam, że te dwa elementy tworzą wewnętrzną jedność. Moja fascynacja rozciągnęła się na całość. Potem pomogli mi w zrozumieniu tej jedności inni członkowie wspólnoty, a w końcu rozpoczęłam przygotowanie katechetyczne. Byłam bardzo szczera. Poprosiłam o katechizację, ale nie obiecywałam, że na jej koniec poproszę o chrzest.

 

Kto pomógł Tobie najbardziej podczas katechizacji?

– Najpierw przyjaciele ze wspólnoty, a potem ksiądz, który towarzyszy wspólnocie. Miałam szczęście, bo trafiłam na osobę bardzo otwartą. Nie przymuszał mnie do swojego sposobu myślenia, ale w pełnej wolności tłumaczył zasady wiary chrześcijan. Rozmawiał w taki sposób, że nie pogłębiał mojego poczucia winy z powodu ówczesnego dystansu do Boga, ale pokazywał drogę, aby spotkać Go bardziej osobiście. W końcu zrozumiałam, że chrzest jest moim pragnieniem.

 

W czasie Światowych Dni Młodzieży w Krakowie niosłaś krzyż na Drodze krzyżowej. Już jako chrześcijanka, a właściwie bardzo świeża chrześcijanka, bo chrzest przyjęłaś podczas wigilii paschalnej ostatnich świąt wielkanocnych.

– Tak, niosłam go z innymi młodymi ludźmi od pierwszej stacji. To był wielki przywilej.

 

Nieśli go z Tobą także dwaj uchodźcy z Syrii.

– Tak. Taka była decyzja naszej wspólnoty. Przyjęta została ona entuzjastycznie przez papieża Franciszka, ponieważ docenia nasze zaangażowanie na rzecz ubogich i imigrantów. Myślę, że także ze względu na korytarze humanitarne dla uchodźców, których jesteśmy inicjatorami. Podjęliśmy się trudnego zadania budowania mostów między światem europejskim a innymi kulturami, czasami bardzo odległymi od naszej mentalności. Mamy świadomość, że wielu z tych, którzy chcą dostać się do Europy straciło nadzieję na lepszą przyszłość w miejscu, w którym dotychczas żyli. Bywają przez tę Europę odrzucani. Nie chcemy udawać, że ich nie widzimy. Naszym celem jest dać wyraźną odpowiedź na ich wołanie. To jest realizacja miłosierdzia, które jest jedynym solidnym gwarantem pokoju na świecie.

 

Ty jednak nie jesteś uchodźcą. Nie musiałaś uciekać z Albanii.

– Mam rodzinę w Albanii, która bardzo mi pomaga. Nie musiałam wyjeżdżać. Przyjechałam do Włoch na studia.

 

Znasz osoby, które podobnie jak Ty poprosiły o chrzest po przyjeździe do Włoch?

– Moją katechizację we wspólnocie odbyłam razem z moim przyjacielem z Albanii. On też był muzułmaninem i przyjął chrzest w czasie ostatnich świąt wielkanocnych. Tylko że on przebył trochę inną wewnętrzną drogę do Boga. Wiem natomiast, że doświadczenie wspólnoty skoncentrowanej nie na sobie, ale na innych, a szczególnie ubogich, było dla niego ważnym doświadczeniem w przemyśleniach dotyczących Ewangelii.

 

Czy to znaczy, że wspólnota, do której należysz, chce, aby przyjęci przez nią muzułmanie stali się chrześcijanami?

– Tak nie można powiedzieć. We wspólnocie miałam zawsze duże poczucie wolności w sprawie moich poglądów religijnych. Nikt mi nie próbował chrześcijaństwa narzucić albo podstępnie podsunąć. Wiedziałam od początku, że mam do czynienia z chrześcijanami, którzy chcą pomagać ubogim, budować z nimi więzi przyjaźni. Sama byłam jedną z tych, którzy przyjechali do Italii. Mnie przede wszystkim pociągało ich zaangażowanie na rzecz ubogich i wiem, że ich – a teraz mogę powiedzieć naszym – celem jest budowanie więzi, a więc kultury spotkania, o której często mówi papież Franciszek. Dopiero w takich okolicznościach możliwe jest dzielenie się doświadczeniem swojej wiary w poczuciu pełnej wolności, a to z kolei prowadzi do głębokich przemyśleń. Tak na pewno było w moim przypadku. A chcę jeszcze raz przypomnieć, że po prostu brakowało mi Boga i odnalazłam go tu, gdzie jest miłość.

 

Miłość i Bóg – jedno…

– Tak. Podam przykład naszego przyjaciela z ulicy, który zmarł niedawno. Towarzyszyliśmy mu w szpitalu do ostatnich chwil życia. Wtedy, gdy nie mogłam zrobić już nic, wiedziałam, że mogę się pomodlić. Tutaj zauważam, jak ważny jest Bóg, który nie tylko chce, abym kochała ludzi z ulicy, ale wierzyła, że ich cierpienie się kiedyś skończy i odnajdą swój dom w niebie. A nasza przyjaźń może trwać na wieki.

 

Geralda Xhameta wyjechała z Albanii jako muzułmanka na studia do Włoch, gdzie włączyła się w działalność wspólnoty Sant’Egidio na rzecz ubogich oraz uchodźców. W tym roku, podczas świąt wielkanocnych, przyjęła chrzest.

Źródło:
;