Imieniny: Dionizego, Szczepana

Wydarzenia:

Felietony

różaniec fot. pixabay.com

Organizatorzy „Różańca do Granic” wysłali w ubiegłym tygodniu komunikat prasowy podsumowujący akcję; biskupi podczas ostatniego zebrania plenarnego podziękowali wszystkim uczestnikom inicjatywy za modlitwę; w parafialnych kościołach temat nie znika z ambon, podobnie zresztą jak nie umarł jeszcze w mediach – pojawiają się co rusz to nowe komentarze – łącznie z tymi, w których przełożeni zakonnych prowincji odcinają się od krytycznych opinii niektórych biskupów wyrażanych w zagranicznych tytułach prasowych.

 

Wielu publicystów krytykowało tę akcję. Przed 7 października skupiano się głównie na samej nazwie – jak to „do granic”, skoro modlitwa nie powinna mieć żadnych granic, nie powinna zawężać, a otwierać i poszerzać. Chciało się wtedy powiedzieć, że jak nie ma się do czego przyczepić, to można chociaż „głupią nazwę” skrytykować. A wystarczyło nieco życzliwości dla tej inicjatywy, żeby w tej koncepcji modlitwy na granicach – tak jak zrobił to Szymon Babuchowski z „Gościa Niedzielnego” – dostrzec obraz wstawienników otaczających osobę, która prosi o modlitwę.

W podobnym duchu, ale chyba znacznie poważniejsze od tych czysto semantycznych, zarzuty stawiano już po akcji, gdy krytykowano ją, że to nie jest modlitwa za kogoś i o coś, ale przeciwko czemuś i komuś, a to jest sprzeczne z duchem modlitwy. Pytanie, gdzie w założeniach pomysłodawców albo chociaż ambasadorów inicjatywy znaleziono taką intencję, jakoby miałaby to być modlitwa skierowana przeciw uchodźcom?

Proszę posłuchać tych ostatnich – jak chociażby Cezarego Pazury, na którego wylała się fala hejtu za to, że jest obłudny, bo chwyta za różaniec a rozwodnik… Intencje, które padają z ust aktorów, piosenkarzy czy dziennikarzy w jakimś sensie diagnozują też aktualną rzeczywistość, ale o ile bardziej odpowiednią reakcją na nią jest właśnie modlitwa niż chociażby publicystyczne pokrzykiwania.

Mam wrażenie, że krytyczne komentarze wobec tej – w gruncie rzeczy modlitewnej – inicjatywy płyną ze strony tych, którzy z jakichś powodów nie włączyli się w tę modlitwę, tzn. nie byli świadkami tej akcji a opisują jedynie swoje o niej wyobrażenia. Znam bezpośrednie relacje od uczestników z granic, którzy mówią o „poczuciu wspólnoty” czy „braterstwie”. Opowiadali o tym, jak na tę modlitwę zjeżdżali się ludzie z obu stron granicy, którzy nierzadko musieli przejechać setki kilometrów, żeby pomodlić się w intencji swojej ojczyzny.

Osobiście byłem w tym czasie w jednym z kościołów w centrum miasta. Wielu ludzi przychodziło i pytało czy i gdzie będzie odmawiany różaniec. Nie nieśli transparentów z hasłami „anty”, w ich oczach nie było widać nienawiści do kogokolwiek. To byli ludzie, którzy często, jeśli nie codziennie, modlą się na różańcu, nierzadko też pewnie za Polskę i Polaków. Oni po prostu odpowiedzieli na zaproszenie do modlitwy, chcieli być w tym czasie zjednoczeni z tysiącami rodaków, którzy – podobnie jak oni – wierzą w pomoc Opatrzności dla swojego kraju.

Żeby oddać sprawiedliwość, to muszę zaznaczyć, że także strona krytykująca krytyków też nie grzeszyła chrześcijańską miłością… Otóż publiczne nazywanie kogoś szatanem z pewnością nie służy wprowadzaniu pokoju wśród bliźnich. Nie przeczę przy tym, że to naturalne dla osób wierzących, że dostrzegają działanie złego ducha tam, gdzie dzieje się dużo dobra. Ale czy trzeba tego argumentu używać głośno i wprost?

Nie wnikając głęboko w to, czy zmasowana krytyka tej inicjatywy to „szatański skowyt” trzeba przyznać, że nie przeszła bez echa, a to bardzo dobrze o niej świadczy. Potwierdziły się zapewnienia Maryi, że różaniec ma wielką moc.

Oceń treść:
Źródło:
;