Imieniny: Anastazji, Eugenii

Wydarzenia:

Świadkowie wiary

Prekursor europejskiego przebaczenia i pojednania - kard. Bolesław Kominek

 fot. wikipedia.org

Dokładnie 18 listopada 1965 r. biskupi polscy obecni na II Soborze Watykańskim wystosowali listy do episkopatów 56 krajów z zaproszeniem do udziału w obchodach 1000-lecia Chrztu Polski. Głównym inicjatorem i redaktorem listu do Episkopatu Niemiec był kard. Bolesław Kominek, rządca diecezji wrocławskiej – to w tym liście znalazły się znamienne słowa przebaczenia Niemcom i prośba o przebaczenie wobec Polaków. Orędzie biskupów polskich do ich niemieckich braci w Chrystusowym urzędzie pasterskim jest niewątpliwie jednym z najważniejszych dokumentów, które pozytywnie wpłynęły na kształt dzisiejszej Europy

 

W 50. rocznicę powstania orędzia warto przypomnieć, że kard. Bolesław Kominek jest prekursorem europejskiego pojednania. Przebaczenie i wyciągnięcie ręki do narodu niemieckiego 20 lat po II wojnie światowej, w której Polska była pierwszą ofiarą, to akt niezwykłej wręcz odwagi i dalekowzroczności. 5 grudnia 1965 r. na orędzie odpowiedzieli biskupi niemieccy, deklarując, że rozpoczęty w ten sposób dialog będzie kontynuowany w Polsce i w Niemczech.

Trzeba wydostać się z izolacji

– Kard. Bolesław Kominek, wychowany w wieloetnicznym środowisku śląskim, doskonale władający językiem niemieckim, gorący polski patriota przenikliwie analizujący sytuację międzynarodową, uważał, że ani bezpieczeństwo granic, ani też uczestnictwo Polski we wspólnocie wolnych narodów Europy nie będzie w przyszłości możliwe, jeśli nie uda się przekonująco wytłumaczyć zachodnim sąsiadom polskich racji – mówi Marek Mutor, dyrektor Ośrodka „Pamięć i Przyszłość”.

Pytany o atmosferę towarzyszącą dniom sprzed 50 lat, ks. inf. Jan Krucina, osobisty sekretarz kard. Bolesława Kominka i świadek powstawania listu pojednania, podkreśla: – Układ między Wschodem a Zachodem był to właściwie klimat zimnej wojny. U podstaw listu leżała jedna intencja: kard. Kominek twierdził, że trzeba się wydostać z tej wielkiej izolacji i dlatego trzeba sprawić, by Zachód zobaczył los krajów wschodnich, a zwłaszcza Polski. Musimy jeszcze pamiętać, że wszystko, co pozostało na Ziemiach Zachodnich, było dobrem poniemieckim. Byliśmy obarczeni podatkami, opłatami i właściwie nie mieliśmy perspektywy normalnego rozwoju, normalnego życia. Dlatego kard. Kominek odważył się najpierw przedstawić tę sprawę, publikując w prasie rozmaite przypomnienia, i podkreślał, że Ziemie Zachodnie są majątkiem polskim, mandatem, który trzeba zagospodarować i który trzeba przywrócić Polsce i Europie w jej nowoczesnym kształcie. Kardynał miał jedną, zdecydowaną linię: trzeba doprowadzić do pojednania, do zjednoczenia Europy.

Udzielamy przebaczenia i prosimy o nie

Orędzie powstawało 20 lat po II wojnie światowej, gdy polska zachodnia granica nadal nie była uznana, a niektórzy uważali ją za tymczasową. Pomysłowi powstania orędzia przyświecały trzy idee: państwowa – uregulowanie kwestii granicy, chrześcijańska – pojednanie narodów oraz uregulowania sprawy administracji kościelnej na Ziemiach Zachodnich i zakończenia stanu tymczasowości. O liście wcześniej poinformowany był papież Paweł VI, tekst był konsultowany ze stroną niemiecką, ale do orędzia trzeba było przekonywać także innych biskupów polskich. Ostatecznie zaważył autorytet prymasa Stefana Wyszyńskiego. Pod listem podpisało się 3 arcybiskupów i 32 biskupów z kard. Wyszyńskim na czele.

Słynny fragment listu polskich biskupów brzmi: „W tym jak najbardziej chrześcijańskim, ale i bardzo ludzkim duchu wyciągamy do Was, siedzących tu, na ławach kończącego się soboru, nasze ręce oraz udzielamy wybaczenia i prosimy o nie. A jeśli Wy – biskupi niemieccy i ojcowie Soboru – po bratersku wyciągnięte ręce ujmiecie, to wtedy dopiero będziemy mogli ze spokojnym sumieniem obchodzić nasze Millennium w sposób całkowicie chrześcijański”. Kilkanaście dni później treść listu ujawniła w Niemczech katolicka agencja informacyjna KNA. Biskupi niemieccy odpowiedzieli 5 grudnia 1965 r. „Wiele okropności doznał polski naród od Niemców i w imieniu niemieckiego narodu. Wiemy, że dźwigać musimy skutki wojny, ciężkie również dla naszego kraju (...). Jesteśmy wdzięczni za to, że w obliczu milionowych ofiar polskich owych czasów pamięta się o tych Niemcach, którzy opierali się demonowi i w wielu wypadkach oddawali za to swoje życie (...). Tak więc i my prosimy o zapomnienie, więcej, prosimy o przebaczenie. Zapomnienie jest sprawą ludzką, natomiast prośba o przebaczenie jest apelem skierowanym do tego, który doznał krzywdy, by spojrzał na tę krzywdę miłosiernym okiem Boga i wyraził zgodę na nowy początek (...). Z braterskim szacunkiem przyjmujemy wyciągnięte dłonie” – pisali biskupi niemieccy.

Nie przebaczymy! Precz ze zdrajcami narodu!

Opinia publiczna w Polsce została poinformowana o wymianie listów dopiero 10 grudnia. Jakie były przyczyny tego długiego milczenia środków przekazu? – Właściwie do dziś nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Być może polskie czynniki partyjno-rządowe konsultowały tę sprawę z Moskwą – opowiada ks. prof. Józef Pater, dyrektor Muzeum Archidiecezjalnego we Wrocławiu, świadek tamtych wydarzeń. – Faktem jest, że komunistyczne władze szczególnie silnie i agresywnie krytykowały zawarty w orędziu gest przebaczenia. Kampanię propagandową, która rychło przeobraziła się w kampanię nienawiści, zainaugurowały „Życie Warszawy” i „Słowo Powszechne”. Autorom listu nie oszczędzono obelg, nie wyłączając oskarżeń, że zapomnieli o Auschwitz, a także o zamordowanych przez nazistów polskich kapłanach, że są na usługach niemieckich i chcą zrezygnować z granicy na Odrze i Nysie. W ślad za artykułami w prasie pojawiły się broszury i książki, ruszyła masowa akcja odczytów i wieców protestacyjnych w zakładach pracy. Pamiętam napisy na murach, na wiaduktach: „Nie przebaczymy!”, „Zdrajcy narodu!”, „W czyim imieniu?”.

Jak podkreśla ks. prof. Pater, partyjna krytyka orędzia towarzyszyła obchodom Millennium Chrztu Polski przez cały następny rok. W konsekwencji biskupi z zagranicy, w tym również biskupi niemieccy i papież Paweł VI, nie otrzymali wiz wjazdowych do Polski na obchody milenijne.

Pierwsze oklaski

Po powrocie z Rzymu 12 grudnia 1965 r. kard. Stefan Wyszyński mówił w warszawskiej katedrze: „Nie przynieśliśmy ujmy krajowi. Jeśli słyszycie co innego, traktujcie to jak bajki”. Ze względów zdrowotnych abp Bolesław Kominek wrócił z Rzymu później. – Po powrocie do Polski dwukrotnie zabierał głos w sprawie orędzia w wypełnionej po brzegi wiernymi katedrze wrocławskiej, najpierw do ogółu wiernych 6 lutego 1966 r., a następnie do młodzieży studiującej i pracującej – 27 lutego 1966 r. Przemówienia te krążyły później po całej Polsce, zwłaszcza na taśmach magnetofonowych – opowiada ks. prof. Pater. – Właśnie 6 lutego wyjaśniał w homilii, że jest zaskoczony zarzutami komunistów przeciwko biskupom, i podkreślał wagę pojednania. To, co uderza w wypowiedzi arcybiskupa, to teologiczny język i teologiczne myślenie o sprawach społecznych. Tym, co uderzało wówczas samego kaznodzieję, była natomiast – jak sam przyznaje – niespodziewana konieczność mówienia o najprostszych, ale równocześnie zasadniczych sprawach: o miłości bliźniego, o przebaczeniu. Spodziewał się mówić o soborze, o wyszukanych zagadnieniach, a przyszło mu mówić o sprawach odwetu i urazów.

Kiedy abp Kominek przemawiał w katedrze wrocławskiej, po raz pierwszy w polskiej rzeczywistości ludzie zaczęli w kościele klaskać. – Tego dotychczas nie było – wyjaśnia ks. prof. Pater. – Arcybiskup był zaskoczony, w pierwszej chwili sądził nawet, że może to jest protest przeciw temu, co mówi. Ale jego sekretarz podpowiedział mu z tyłu: „Ludzie brawo biją, akceptują to i popierają Księdza Arcybiskupa”. I abp Kominek wyjaśniał: „Nie bójcie się! Ta dyskusja nie przyniosła nam szkody. To była ogromna okazja do przebaczenia i oczyszczenia!”.

Dyplomata i duszpasterz

Pytany o to, czy kard. Kominek był bardziej dyplomatą, czy duszpasterzem, ks. inf. Jan Krucina podkreśla, że przede wszystkim był on ciepłym i otwartym człowiekiem: – Jego działalność dyplomatyczna, jego ciekawość człowieka wynikały z jego wnętrza, które było bardzo religijne. Bywałem czasem u niego dwa, trzy razy dziennie. Na odchodne zawsze mówił: – Chodź, wstąpimy na jedną zdrowaśkę, na chwilę modlitwy. Kiedy przychodziłem do niego rano na Mszę św., już był zamyślony, zanurzony w rozważaniu. To nie był zimny, wyrachowany, cyniczny dyplomata. To był ciepły, otwarty, życzliwy człowiek, który uważał, że ludzie między sobą muszą się godzić, jednać, być blisko siebie, a nie wyrywać sobie pazurami swoją własność.

Źródło:
;