Świadkowie wiary
Szedł na śmierć samotny
19 października w Kościele obchodzone jest liturgiczne wspomnienie bł. ks. Jerzego Popiełuszki. W tym roku minie 32 lata od jego zamordowania. Trwa proces kanonizacyjny, życie toczy się dalej. Powstają parafie i szkoły biorące sobie za patrona kapłana z warszawskiego Żoliborza. Do kościoła św. Stanisława Kostki w stolicy każdego roku przyjeżdżają setki tysięcy pielgrzymów, aby modlić się nad grobem męczennika. Wszystko wydaje się być zamknięte, wyjaśnione. Czy jednak na pewno?
Historia najnowsza Polski pełna jest białych plam. Zbyt wiele osób żyje pośród nas zainteresowanych tym, by prawda na zawsze zatonęła w zastrzeżonych zbiorach IPN, pancernych szafach esbeków, traktujących je jak bankomaty („kasa za milczenie”). Kto zanadto zbliżał się do niej, ginął w „niewyjaśnionych okolicznościach”, a w najlepszym przypadku dostawał „ostrzeżenie”, które zazwyczaj skutecznie gasiło nadmierną ciekawość. Tak było - i jest nadal - ze śmiercią bł. ks. Jerzego Popiełuszki.
Pytania bez odpowiedzi
Od lat wydarzenia z tym związane monitoruje Wojciech Sumliński - dziennikarz śledczy, autor książek pokazujących współczesne zawiłości polskiej transformacji, jak sam mówi o sobie - także wychowanek ks. Jerzego. O operacjach specsłużb dotyczących „eliminacji” niepokornego żoliborskiego kapłana pisał m.in. w książkach „Teresa Trawa Robot”, „Lobotomia 3.0”, mówi o nich podczas spotkań z czytelnikami. W swoich dociekaniach opiera się na wiedzy pozyskanej w wyniku własnych poszukiwań, jak też śledztwa prowadzonego przez prokuratora Andrzeja Witkowskiego. Zaskakujące jest, że pomimo ogromnej ilości pozyskanych przez tego ostatniego materiałów dowodowych, pomimo prac 12-osobowego zespołu pod jego kierownictwem (policjanci, prokuratorzy, biegli) za każdym razem, gdy już zbliżał się do finału, sprawie „ukręcano łeb” na najwyższym szczeblu władzy. Więcej: prokuratorowi i Wojciechowi Sumlińskiemu przylepiono łatki oszołomów, frustratów, chcących przy okazji śledztwa ugrać coś dla siebie (?). Nie mogąc podważyć faktów, za wszelką cenę próbuje się ośmieszyć ich ustalenia. To stary, sprawdzony sposób działania służb PRL. Najsmutniejsze jest, że wersji toruńskiej (nazwa od tzw. procesu toruńskiego, w którym sądzono sprawców mordu), a która zamieniała się w medialny show i jedno wielkie oskarżenie „żoliborskiego wywrotowca”, kłamstwa tam powtarzane itp. bronią także ludzie Kościoła. Dlaczego?
Dlaczego?
Pytań jest znacznie więcej. Czy ks. Jerzy został zamordowany 19 października, czy tylko uprowadzony, a śmierć nastąpiła kilka dni później (ciało odnaleziono, wg oficjalnej wersji 30 października, w rzeczywistości prawdopodobnie cztery dni wcześniej)? Jaka w tym wszystkim była rola kierowcy ks. Popiełuszki Waldemara Chrostowskiego? Dlaczego Sądowi Najwyższemu odmówiono wglądu w akta dotyczące śmierci księdza (co stanowi absolutny precedens w historii polskiego sądownictwa) - a w związku z tym: czy zapowiadane rychłe odtajnienie tzw. zbioru zastrzeżonego wniesie coś nowego do sprawy? Dlaczego ciągle niszczy się, ośmiesza, stygmatyzuje świadków zbrodni i tych, którzy niebezpiecznie zagłębili się w poszukiwaniu odpowiedzi na drażliwe pytania? Dlaczego wielu niewygodnych świadków zostało zamordowanych w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach? Dlaczego akcja peerelowskich służb, koncentrująca się na zacieraniu śladów kulisów zbrodni i pilnowania, by nie ujawnić prawdziwych jej mocodawców, swoim rozmachem przekraczała wszystkie operacje inwigilacyjne służb specjalnych w innych krajach komunistycznych Europy Środkowej i Wschodniej, a materiałom operacyjnym zebranym w latach 1985-2000 nadano najwyższą klauzulę tajności: „Tajne specjalnego znaczenia”? O czym rozmawiali już 30 października 1984 r. Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek, Mieczysław Rakowski, Czesław Kiszczak i Wojciech Jaruzelski? Czy Kiszczak zamierzał oskarżyć o sprawstwo śmierci tzw. ekstremalne skrzydło opozycji, a przez to znaleźć pretekst do rozprawienia się z nią i zdestabilizowania obozu przeciwnego władzy? Prokurator Witkowski dysponuje materiałami, które mogłyby odsłonić rąbka tajemnicy i pomóc wyjaśnić zawiłe kwestie. Od lat skutecznie w tym mu się przeszkadza…
Ks. Jerzy był niebezpieczny dla wielu, gdy żył. Po jego śmierci niewiele się zmieniło. To paradoks historii, potwierdzający jego wielkość i świętość.
Prawda vs nieświęty spokój
Istnieje duży „opór materii”, jeśli chodzi o wolę poszukiwania prawdy: ze strony ludzi piastujących wysokie stanowiska w państwie, byłych funkcjonariuszy służb, dla których wyjaśnienie kulisów śmierci ks. Jerzego zachwiałoby karierą, ale też ze strony kościelnej. W tym drugim przypadku niechęć wynika z faktu, iż ewentualne nowe informacje dotyczące porwania, a następnie zamordowania ks. Popiełuszki, najprawdopodobniej wstrzymałoby (bądź spowolniło) proces kanonizacyjny. Jest to założenie fałszywe. Prawda nie zaszkodzi mu, tak jak nie zaszkodziła procesowi beatyfikacyjnemu. To jej najwięcej uwagi ks. Jerzy poświęcał podczas homilii wygłaszanych podczas Mszy za ojczyznę. Dlaczego więc mielibyśmy ją teraz przykryć toksycznym nieświętym „świętym spokojem”? Nawet św. Jan Paweł II w swoim testamencie napisał, iż wie, że zbrodnia wyglądała inaczej, niż to przedstawiono w oficjalnej wersji. Nie brakuje opinii, że po odkryciu wszystkich faktów związanych z męczeństwem bł. ks. Popiełuszki, współczesną historię Polski należałoby napisać na nowo. Ks. Stanisław Małkowski, przyjaciel zamordowanego kapłana, nazywa ją „zbrodnią założycielską III RP”. Nie bez powodów.
Sam wśród tłumu
Kiedy odnaleziono ciało ks. Jerzego, trudno było je rozpoznać, tak było skatowane. Potwierdzają to lekarze, którzy dokonywali obdukcji. O identyfikację został poproszony także Józef Popiełuszko, brat ks. Jerzego, starszy od niego o dwa lata. Do Warszawy przyjechał prosto z Niemiec, gdzie na kilka miesięcy pojechał do kolegi do pracy. „Dotąd myślałem, że jestem odporny, pracowałem w pogotowiu, jeździłem do wypadków i już niejedno przeżyłem - wspominał po latach. Ale w takim stanie człowieka jeszcze nie widziałem. Tak zmasakrowanego, pobitego. Miał charakterystyczne znamię na klatce piersiowej” (M. Kindziuk, „Cuda księdza Jerzego, Znak 2016, s. 183). Trudno nawet wyobrazić sobie skalę bestialstwa, jakie miało miejsce. Brakuje słów.
Cierpienia fizyczne to jednak nie wszystko, co spotykało ks. Jerzego. Szedł na śmierć samotny. Był świadom, że zbliża się wielkimi krokami. W przeddzień uprowadzenia powiedział: „Ja już przeszedłem barierę strachu, już się niczego nie lękam. Jestem gotowy na wszystko". Miał świadomość osaczenia przez szpicli, opuszczenia przez najbliższe środowisko. Jak wspominają najbliżsi, nawet gdy odwiedzał rodziców w Okopach, towarzyszyła mu esbecka „opieka”. Niszczono go na wszelkie możliwe sposoby, robiono straszliwą czarną propagandę. Najbardziej bolało ks. Popiełuszkę niezrozumienie przełożonych. Kiedy wracał z przesłuchań z Pałacu Mostowskich, szedł z podniesioną głową - nie były go w stanie złamać. Gdy powracał od kardynała Glempa, siadał na krześle w milczeniu, a łzy kapały mu z oczu jak groch. I powtarzał szeptem: „Dlaczego mój ojciec mi to robi, dlaczego?...” Najprawdopodobniej podczas rozmowy z prymasem w środę, 17 października 1984 r. usłyszał słowa, które go totalnie przybiły. O swojej ostatniej rozmowie z ks. Jerzym wspomina prof. Hanna Grabińska. Usłyszała wtedy z jego ust słowa: „Moi przełożeni powiedzieli mi, że wszystko, co miałem do powiedzenia na Mszach za ojczyznę, już powiedziałem i więcej nic już nie powiem, a Mszy tych nie będę odprawiał. Dano mi też do zrozumienia, że w ogóle nie powinienem więcej głosić homilii i kazań” - powiedział smutno. Niejednokrotnie był przez przełożonych publicznie napominany, karcony, pomawiany. Zawoalowana perfidna, wielopiętrowa „gra” toczyła się przed jego śmiercią - jak często powtarza Wojciech Sumliński - w jakiejś mierze toczy się po dziś dzień. Dziś np. wiemy, że w otoczeniu prymasa było wielu współpracowników bezpieki, którzy z upoważnienia swoich mocodawców na wszelkie możliwe sposoby próbowali dyskredytować żoliborskiego kapłana. Ilu nazwisk jeszcze nie znamy? Jakie informacje kryją esbeckie akta? Czy kiedykolwiek dane im będzie ujrzeć światło dzienne? Czas pokaże.
27 lutego 1983 r. ks. Jerzy mówił: „Postawmy prawdę na świeczniku”, jak mówią słowa wiersza. Postawmy życie w prawdzie na pierwszym miejscu, jeżeli nie chcemy, by nasze sumienie porosło pleśnią. Słowa prawdy, życie w prawdzie może kosztować, jest czasami ryzykowne. Ale, jak mówił zmarły prymas kardynał Stefan Wyszyński: „Tylko za plewy się nie płaci. Za pszeniczne ziarno prawdy trzeba czasami zapłacić...”.
To jego testament. Jesteśmy mu winni prawdę, jak mało komu.